Pod koniec dziejów na ogromnych zielonych zboczach nad błękitnym oceanem, nad którym rozciągało się równie błękitne Niebo, znalazły się nieprzeliczone rzesze ludzkie. Byli tam ludzie różnych ras, nacji, języków, kultur, stanów i epok. Byli męczennicy za wszelaką wiarę, ofiary mordów politycznych, napromieniowani z Hiroszimy i spaleni żywcem w Dreźnie. Były ofiary i byli ich oprawcy, niektórzy bardzo znani… Byli też ci, którzy normalnie i spokojnie dokonali żywota. Wszyscy oni mieli zostać teraz osądzeni. Panowało długie i ponure milczenie…
Jednak co jakiś czas przerywane było ono głośnymi dyskusjami. “Czy Bóg ma prawo nas osądzać? A co on wie o cierpieniu?” – padały pytania. Nie brak było ludzi gotowych głośno spierać się z Bogiem, wrzeszczeć na niego, pomiatać nim niemal niczym pariasem i walić pięścią w stół (gdybyż tam tylko był jakiś stół…).
„On nie musi dokonywać trudnych wyborów ani poszukiwać prawdy w celu zbliżenia się do… siebie samego!” – zawołał z nutką arogancji młody student teologii.
„A za co miałby on sądzić mnie?! Niech więc się wypcha ze swoimi ‘sądami’!!!” – oburzyła się pewna młoda Chinka – „Nie miałam nawet dwudziestu lat, gdy w czasie wojny on mi obciął głowę!” – tu wskazała palcem na wystraszonego i zawstydzonego Japończyka. „Mogę ja wiedzieć gdzie się ten ‘Pan Stworzenia’ raczył wtedy znajdować??!!”
„Właśnie!” – mruknął pewien ateista ze złoto-czerwonym znaczkiem w klapie marynarki – „Chyba jednak dobrze, że w tego wampira wtedy nie wierzyłem, bo bym się tylko niepotrzebnie denerwował jego nieporadnością i pełną oczywistego chamstwa obojętnością”.
„Siedzi sobie w niebie, gdzie nie ma płaczu, cierpienia, głodu, raka, AIDS… Jakie on ma pojęcie o tym, co człowiek musi nieraz przejść…?” – zapytał z grymasem na twarzy stary Hindus.
„Nooo, już nie przesadzajmy, proszę państwa!” – wpadł mu w słowo znany działacz katolicki – „w końcu to On ten świat stworzył i zna go lepiej niż my wszyscy razem…”
„…To tym gorzej dla niego, bo to znaczy, że się nami zabawiał niczym lalkami!!!”
I tak to trwało przez czas jakiś. W końcu wydelegowano reprezentantów, którzy mieli targować się z Bogiem o ludzkość. Uznali oni, że aby Bóg mógł mieć prawo do sądzenia kogokolwiek, to pierwej musi on narodzić się jako parias (najlepiej z nieprawego łoża); ma być zdradzony, pokiereszowany, opluty, uznany za idiotę i szprycowany narkotykami przez ‘dobrotliwych’ doktorów w psychuszce; a najlepiej to niech sam zostanie osądzony – ooo, tak! – i skazany w prawniczej farsie i nago uśmiercony. No i koniecznie niech kona w męczarniach…
Znów zapadło długie milczenie. Zdawało się bowiem niektorym, że taki wyrok już kiedyś zapadł i że zostal on istotnie wykonany…
„Tak, ale na tym, którego zwali ‘Synem Bożym’, nie na ‘Bogu Ojcu’” – powiedział, stukając się znacząco w czoło, pewien starszy wiekiem mason.
„Noo… Wystarczyłoby chyba znacznie mniej… Niechby tak mu tylko grożono śmiercią, niechby go tak parę razy stłukli „nieznani sprawcy” i niechby poszedł na całe lata siedzieć za samo tylko mówienie tego, co myśli!” – dorzucił z kwaśną miną pewien stary rewizjonista, który nie wierzył w „komory gazowe” i w „6 milionów Zydów”.
„Bluźnicie strasznie, wielka spotka was za to kara!” – zdenerwował się duchowny w sutannie, któremu zawtórowało parę osób: „Hańba! Nawet tu, przed Obliczem Najwyższego, macie czelność się jeszcze wykłócać?!
W tym momencie wtrącił się milczący do tej pory, pochodzący z Monachium, a zmarły we Wrocławiu prawnik, historyk i pisarz Felix Dahn, autor „Walki o Rzym”:
„Miałem raz karczemną awanturę z królem bawarskim Ludwikiem II. Sprzeczaliśmy się dosłownie całą noc. I to jak! Poszło o sprawy polityczne i moralne. W pewnej chwili powiedziałem mu wprost, że jest ‘zaślepiony nienawiścią’. Ja… królowi!!! Nad ranem… serdecznie mi podziękował za szczerość. Podkreślił, że nikt z nim tak szczerze dawno już nie rozmawiał. Przyzwyczajony był do tego, że w rozmowach z nim ludzie go tylko wychwalali i podlizywali mu się…
Nasze własne pretensje są jedynie częścią jednej, niekończącej się odwiecznej rozmowy z nieskończonością, rozmowy, która pozwala nam – przez konfrontację z innymi – poznać samych siebie i w ten sposób dokonać swoistego ‘rachunku sumienia’ przed tą ostateczną spowiedzią.
Tak czy owak, jeśli król Bawarii umiał okazać łaskawość, to czegóż spodziewać się po Królu Niebios, który nas chyba lepiej trochę zna niż ten romantyczny samotnik z Neuschwanstein?”
Po raz kolejny zapanowało długie milczenie. Ale tym razem już nie tak ponure…
Dobrze napisane…