Ze smutkiem powiadamiam, już po raz kolejny, tym razem z tego miejsca, o przedwczesnej śmierci naszego drogiego kolegi licealnego, Henryka Urbańskiego. Wychowanek III Liceum Ogólnokstałcącego im. Adama Mickiewicza w Katowicach, aktywny członek wspólnoty parafialnej Koscioła Mariackiego w Katowicach, absolwent Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego (najpierw w Krakowie, następnie w Katowicach) był powszechnie lubiany chyba przez wszystkich, z którymi się stykał.
Posiadał nieprzeciętny talent wokalny i bardzo silny głos tenora.
Posiadał też inny niezwykle cenny talent:
jeżeli istnieje taki ‘gatunek’ ludzi, zwany “ludźmi z wrodzonym poczuciem humoru”, to Henio z całą pewnością się do tego “gatunku” zaliczał, w pełnym tego określenia znaczeniu.
Jest taka znana i popularna, istniejąca od XIX wieku niemiecka pieśń żołnierska “Ich hatt’ einen Kameraden…” mówiąca o bliskim koledze, nagle ściętym pociskiem podczas natarcia. Grana jest głównie podczas pogrzebów i to nie tylko wojskowych. U nas na Górnym Śląsku byla niegdyś również niezwykle popularna także podczas pogrzebów osób niezwiązanych z wojskiem.
Heniek od wielu lat rownież “szedl w natarciu”: zmagał sie ze skutkami niegdysiejszego tragicznego wypadku samochodowego. Ślady tego wydarzenia wciąż widoczne były na jego twarzy, noszącej oznaki rozlicznych operacji. I on też “zgasł” nagle, nieoczekiwanie dla wszystkich…
Jednak ilekroć spotkało się Henryka, to nad tymi oznakami udręki zawsze jednak górowało owo wrodzone poczucie humoru. Zawsze było o czym pożartować i z czego zakpić – tak jak przed laty w liceum.
Pod tym względem Henryk przypominał innego księdza, bardzo dobrze niegdyś znanego ks. Klemensa Kosyrczyka, wieloletniego redaktora naczelnego “Gościa Niedzielnego”, zmarlego akurat w kilka miesięcy po tym, gdy my poznaliśmy Henia (1975). Ks. Kosyrczyk był podczas II Wojny, na skutek donosu jakiejś osoby “życzliwej” skazany na rok więzienia w obozach koncentracyjnych: najpierw w Dachau, potem w Mauthausen. Po roku został zwolniony (tak, zwolnienia z obozów nie były rzadkością, wbrew rozsiewanym przez dziesiątki lat pogłoskom…). I ks. Kosyrczyk nie jest pamiętany jako rodzaj “cierpiętnika”. Potrafił nieraz z humorem opowiadać o swoim uwięzieniu. Na przykład o swej krótkiej rozmowie podczas zwolnienia z Mauthausen. Wypuszczający go strażnik zapytał go o to kim jest z zawodu (choć z pewnością miał to zanotowane w dokumentach). Ks. Klemens odpowiedział, że jest księdzem katolickim. “Co? Księdzem?!!! No, coś podobnego, a na takiego porządnego wyglądasz!!!” Humor nie opuszczał ks. Klemensa aż do śmierci. Żartował nawet w szpitalu (miał raka i częste bóle).
Henryk równiez zachował skłonność do żartów. Jak gdyby jeszcze nie dość było klopotów ze zdrowiem, parę miesięcy temu doznał wylewu, który uczynił jego lewą stronę ciała bezwładną. Śmierć spwodowały dalsze powikłania zdrowotne. Umarł w ostatni wtorek, 18 maja 2010 krótko przed godziną 12 w południe, na 2.5 godziny przed planowaną moją wizytą u niego w szpitalu.
“Ich hatt’ einen Kameraden…”
______________________________________________________
Jego pogrzeb odbył się w sobotę 22 maja 2010. O godzinie 10:00 przed południem na cmentarzu przy ul. Francuskiej w Katowicach przy wejsciu w kaplicy miało miejsce wystawienie zwłok. Po czym, o godz. 11:00 odprawiona zostala msza w jego intencji w Kościele Mariackim przy ul. Mariackiej w Katowicach. Stamtąd kondukt wyruszył z powrotem na cmentarz. Wśród obecnych widać było grupę kolegów i koleżanek z byłej klasy “A” z liceum im. Adama Mickiewicza w Katowicach oraz kilka naszych b. nauczycielek z paniami St. Koczor, E. Paczkowską i B. Kondziolką.
——————————————————————————————–
Dziekuje za slowo o Heniu, ktore znalazlam na forum – w Micku bylismy w innych klasach, ale bylam z nim razem w podstawowce nr.10.
Pozdrawiam