Lokalne, regionalne i krajowe patriotyzmy zdają się nawet obecnie być pod niektórymi względami jeszcze istotniejsze dla świata niż w przeszłości. Bo o ile w przeszłości służyły one lokalnym społecznościom, to o tyle obecnie służą one już społeczności globalnej. Zresztą gdyby nawet udało się (jakimś chyba istotnie diabelskim) „cudem” zlikwidować obecne patriotyzmy, to za jakiś czas – i to stosunkowo krótki – pojawią się one znowu. Ludzie mają skłonność do myślenia kategoriami wspólnot lokalnych. I jest to skłonność jak najbardziej naturalna. Zaczyna się już w rodzinie – a nawet jeszcze przed jej założeniem! Ktoś kogoś lub coś preferuje w stosunku do kogoś lub czegoś innego. Heteroseksualista preferuje osobę płci odmiennej; homoseksualista preferuje osobę tej samej płci. Kochankowie i małżonkowie preferują siebie nawzajem w stosunku do innych osób (inaczej złamanego grosza szkoda byłoby na takich „kochanków” i na szczerość ich „uczuć”…). Rodzice preferują swoje dzieci w stosunku do cudzych (inaczej nazywa się ich „wyrodnymi rodzicami”); dzieci preferują swoich rodziców w stosunku do innych (inaczej też są wyrodne…); osoba żyjąca w jakimś kraju preferuje ten kraj w stosunku do innego (bo inaczej po co w nim mieszka?). Wyznawca jakiejś religii preferuje tę religię w stosunku do innych (bo jak inaczej jest on w ogóle w stanie ją „wyznawać”?). Przykłady możnaby mnożyć. I co w tym wszystkim złego? Na całych systemach preferencji zbudowana jest cała ludzka cywilizacja i bez nich nie byłaby ona po prostu możliwa.
Przyjrzyjmy się teraz w tym kontekście kwestii rasy, dla której to kwestii niektórzy zdają się próbować znaleźć „ostateczne rozwiązanie” poprzez sztuczną likwidację samego nawet pojęcia rasy ze słownika codziennego użytku. Jedyne jednak, co taka „Endlősung” jest w stanie przynieść, to wyciszenie tego tematu w życiu oficjalnym. W żadnym jednak wypadku nie oferuje ona jego nieobecności, a jest to obecność całkiem konkretna. To, czego najczęściej przy omawianiu tego zagadnienia brakuje (gdy w ogóle jest ono jeszcze omawiane), to obiektywizm, chęci osiągnięcia którego niejednokrotnie nie próbuje się już nawet pozorować. Tymczasem pojęcie rasy jest pojęciem jak każde inne. Rasy ludzkie rzeczywiście istnieją. Cechy rasowe – czy to w ich „czystej” postaci czy też mieszanej (u osób o mieszanym pochodzeniu rasowym) – stanowią stałą i niezbywalną część jestestwa każdej indywidualnej osoby ludzkiej. Za taką część uważa się też dziedzictwo kulturowe takiej osoby, jej wyznanie, używany przez nią język, poczucie przynależności narodowej itd. Z tą oczywiście istotną różnicą, że cechy rasowe są cechami wrodzonymi takiej osoby (tak jak np płeć), podczas gdy wszystkie pozostałe wymienione powyżej są przez nią dopiero nabywane w ciągu trwania życia.
Czy urodziłeś się chrześcijaninem?, No, nie… Polakiem też nie, bo nie ma „genu polskości”. Nie przyszedłeś też na świat jako „Polish-speaker”, bo nikt z nas nie mówi w momencie urodzenia, lecz musi się tego nauczyć. Genu języka polskiego też nie ma… Polityczne poglądy też nie są dziedziczne. Religię człowiek jest w stanie zmienić. Religie nie tylko wiedzą o tym, ale wręcz na to liczą (stąd „ewangelizacje”, „misje” i nadzieja na „konwersje”). Ludzie zmieniają nieraz narodowość (to w kwestia świadomości), tracą umiejętność posługiwania się językiem ojczystym, gdy od wielu lat mieszkają za granicą. Niektórym odważnym i zdeterminowanym udało się nawet zmienić płeć przez zabieg chirurgiczny. Spróbuj zmienić swoją rasę…
Powiesz może, że „…każdy CZŁOWIEK (człowiek to element nadrzędny) bez względu na zewnętrzne różnice musi być traktowany tak, jak na to zasługuje” . A powiedz mi: czy jest możliwe być człowiekiem, nie będąc reprezentantem jakiejkolwiek rasy ludzkiej (lub mieszaniny ras)? Rasę (lub jej kombinację) mamy zapewnioną „jak w banku” zanim jeszcze plemnik ojca dotknie komórki jajowej matki – czyli wcześniej niż da się ustalić płeć płodu… Jest więc ona z nami przed żłobkiem i idzie z nami poza nagrobek: jeśli w 100 lat po mojej śmierci ktoś zechce wykopać moje kości, to nie odgadnie narodowości, nie odgadnie języka, nie odgadnie religii ani nawet moich poglądów, ale rasę ustali (bez konieczności odgadywania…) natychmiast, tak jak płeć czy wiek.
Próba uczynienia z nas osób całkowicie obojętnych na naszą rasę (1) jest bardziej jeszcze chyba contra naturam niż przymusowy celibat…
Bo ten popęd seksualny… wiadomo: u jednych jest silniejszy, u innych słabszy. W dodatku nie zawsze on nam towarzyszy. Na początku jeszcze go nie ma, pod koniec na ogół już go nie ma. Rasa jest zawsze… Dzięki niej istniejemy. Jeśli nie reprezentujesz co najmniej jednej ludzkiej rasy, to może jesteś robotem albo istotnie zwierzęciem (choć tak się odżegnujesz – tak nawiasem: do pewnego stopnia zwierzęciem jesteś, bo 98,5% swoich genów masz wspólnych z… szympansami – pociesz się , że ja też..). Ale człowiekiem absolutnie nie. Rasa jest z nami związana nierozerwalnie dokładnie w takim stopniu, w jakim jest związane z nami człowieczeństwo.
Zabawne jest w związku z tym nieraz czytanie wywodów niektórych teoretyków na temat rasizmu czy nacjonalizmu. Niektórzy autorzy podkreślają „sztuczność” nacjonalizmu, bo tak niepewna, ich zdaniem, jest jego podstawa. Jest to „wytwór kulturowy”, który „wymyśla narody tam, gdzie nie istnieją” (p. Benedict Anderson. „Imagined Communities” w: „Nation and Nationalism” New Jersey, USA 2005). Czyli tak: gdy podstawą wspólnoty jest podstawa kulturowa czy językowa albo polityczna, to jest to “sztuczność”. Natomiast jeśli tą podstawą jest podstawa genetyczna – jak w przypadku rasy – to z kolei ma to być „zwierzęcość” lub „zwięrzęcy instynkt” (2). Czasami odnosi się wrażenie, że takim autorom w ogóle każdy typ wspólnoty przeszkadza. Pewnie ideologiczna by im nie przeszkadzała. No, ale problem w tym, że ideologie trwają nieporównanie krócej niż narody, religie, nie mówiąc już o rasach… A jak długo trwają religie? Najstarsze z obecnych ze 3,5 tysiąca lat lub coś koło tego. Dłużej niż większość narodów, ale to i tak niewiele wobec trwania rasy, trzeba to chyba przyznać.
Modła polit-„poprawnej” propagandy obecnie jest znana. Jak to zauważył swego czasu David Duke: „tak jak fakty Galileusza o systemie solarnym były równane z Diabłem, tak dzisiaj fakty dotyczące ras są równane z Hitlerem”. ( w książce „My Awakening. A Path to Racial Understanding”)
Rasizm sam w sobie nie jest zły (nie jest ani zły ani dobry). Tak jak pogarda rasowa nie ma wyłączności na rasizm. Ja pojmuję rasizm tak jak w naukach społecznych pojmowany jest nacjonalizm – czyli inaczej niż w slangu medialnym. W naukach społecznych już samo identyfikowanie się z własną nacją jest traktowane jako nacjonalizm i to bez negatywnych konotacji. Są rozmaite postacie nacjonalizmu, tak jak są rozmaite postacie rasizmu. Co oznacza, że wcale niekoniecznie rasizm polega na uznaniu, że się jest lepszym od człowieka innej rasy albo że którejś z ras należy zagwarantować więcej praw w stosunku do innych ras. Gdyby religijność miała polegać wyłącznie na religijnej pysze i nietolerancji, to ja też musiałbym uznać, że „nie jestem religijny”, jeśli nie wręcz, że jestem „ateistą”.
W angielskim istnieją dwa terminy na określenie rasizmu: „racism” oraz „racialism”. Istnieje wyraźna różnica w rozumieniu obu tych pojęć, niechaj te linki posłużą jako pomoc. W polskim mamy tylko jedno słowo, zatem pokuśmy się o krótką lecz precyzyjną definicję tego pojęcia:
Rasizm to identyfikacja z własną rasą (zarówno identyfikacja indywidualna jak i identyfikacja zbiorowa) oraz stosowanie kryteriów rasowych w odniesieniu do kwestii publicznych.
Oznacza to, że stosowanie jakichkolwiek kryteriów rasowych jest wyrazem rasizmu – nierasista nie będzie bowiem stosował żadnych takich kryteriów. Zarówno niektórzy rasiści jak i niektórzy spośród identyfikujących się z antyrasizmem wskazują na fakt, że rasizm tkwi bardzo głęboko zakorzeniony w ludzkiej świadomości, także w podświadomości i że w związku z tym należy się go doszukiwać znacznie wcześniej niż dopiero w momencie okazywania niechęci innym rasom i ich przedstawicielom. Osobiście zgadzam się z takim ujęciem problemu, gdyż dzięki temu możliwa jest bardzo prosta – i niekoniecznie nacechowana uprzedzeniami i emocjonalizmem – klasyfikacja zarówno samych ludzi jak i ludzkich zachowań jako rasistowskich. Daje to większą możliwość konsensusu w każdym indywidualnym przypadku kategoryzacji.
Konsensus ten nie jest możliwy przy obecnym stylu definiowania rasizmu jak zjawiska wyłącznie o cechach negatywnych i charakteryzującego się hipokryzją oraz bigoterią. Tak, to prawda, takie postawy również zaliczają się do rasizmu, jednak tego rodzaju „definiowanie” jest podobne go wspomnianego wyżej definiowania religijności jedynie jako religijnej pychy oraz nietolerancji religijnej.
Człowiek definiowany jako rasista w takich warunkach będzie naturalną koleją rzeczy zdecydowanie odrzucał taką kategoryzację swej osoby i swych poglądów jako „potwarz”, „oskarżenie”, „atak personalny” itd. Jakikolwiek „konsensus” jest w takich warunkach po prostu niemożliwy. Zamiast klarowności panuje totalne zamieszanie, niekończące się kłótnie i awantury o tak prostą, zdawałoby się, rzecz jak to, czy ktoś jest albo nie jest rasistą. Czy sprzeczamy się w podobny sposób o to czy ktoś jest albo nie jest np monarchistą albo republikaninem? Prostsza definicja podana powyżej zapobiega takim niejasnościom. Potem dopiero można się spierać o to, jaki konkretny typ rasizmu ktoś reprezentuje. Tak jak, po uznaniu, że ktoś jest monarchistą (lub republikaninem), można dyskutować konkretną formę i program owego monarchizmu (lub republikanizmu). I odbywa się to już zazwyczaj bez większych problemów (3).
To, że identyfikujemy się z grupami, także narodowymi czy rasowymi, jest prostym wynikiem tego, jak Natura nas skonstruowała. Proste obserwacje wykazały to już dawno, w ciągu całych stuleci. Współcześnie trafność tych obserwacji potwierdzana jest także dzięki możliwościom naukowym. Jest taki hormon, który znany jest jako Oxytocin. Potocznie zwany jest „hormonem miłości”, bo odgrywa sporą rolę w prokreacji. Ale badania wykazały również, że jest to także hormon oddziałujący silnie na rzecz utożsamiania się z grupą, również grupą etniczną (Dr. Carsten K. W. De Dreu) i powoduje on między innymi t.zw. „defensywną agresję” (to termin naukowy). Prawo i jego stosowanie stanowi także, jak najbardziej, „defensywną agresję” w stosunku do tych, których postrzega się jako zagrożenie dla siebie i dla społeczności, na przykład przestępców, których ukarania domaga się nie tylko nasze „ego”, ale i poczucie zbiorowości. Dotyczy to jak najbardziej również wspólnot etnicznych: „Etnocentryzm stanowi zasadniczy aspekt ludzki i nie jest to coś, co dałoby się zmenić edukacją” – skonkludował dr De Dreu. Prowadzono badania nad odczuciami respondentów w stosunku do grup określanych jako “my” i “oni”. Ci spośród respondentów, którzy poddani zostali inhalacji oxytocyny, wykazali się większą gotowością faworyzowania „nas” w stosunku do „nich”. W jednym z testów respondenci mieli za zadanie „uratowanie” dużej liczby osób poprzez „poświęcenie” jednej. Zazwyczaj „poświęcali” osobę o obcym imieniu, np „poświęcano” osoby o imieniu „Mohammad” dla „uratowania” sporej grupy „Marteenów” i innych (patrz także tutaj).
Nie jesteśmy specjalnymi entuzjastami „poświęcania” jakichkolwiek „Mohammadów” czy „Ahmedów” na rzecz jakiegokolwiek „Marcina”, „Eugeniusza” czy „Zofii”. Jednak identyfikacja grupowa, także z rasami, jest faktem niepodważalnym.
Różnice między rasami są wynikiem setek tysięcy lat ewolucji, tematem tym zajmiemy się bliżej przy innej okazji. I nierozsądne byłoby wyobrażać sobie, że w parę pokoleń zniweczy się to, co natura sama tworzyła przez te setki tysięcy lat. To mechanizm samonapędzający się. W Australii już niejednokrotnie widziałem pary europejsko-indyjskie. Ale są one niemal wyłącznie parami biało-białymi (t.zn. z tymi białymi Hindusami i Hinduskami) czyli pary aryjsko-aryjskie. Przy wyjątkowej wprost rzadkości par białych osób europejskiego pochodzenia z czarnymi osobami z Indii. Murzyn z większym prawdopodobieństwem poślubi Murzynkę, względnie Mulatkę niż Białą. Ludzie mają większą skłonność dzielić życie z osobami tej samej rasy co oni sami, albo z osobami podobnych ras albo z mieszankami rasowymi podobnymi do nich aniżeli z osobami ras najzupełniej odmiennych. Kwestia pewnego poczucia estetyki nie jest tu zapewne bez znaczenia. To są sprawy i wybory bardzo ludzkie w swym charakterze i należy to ludziom pozostawić ich własnej ocenie, zamiast (jak niektórzy „spece”) twierdzić bałamutnie, że nie ma czegoś takiego jak „rasa”. Należy zatem pozostawić dalszy rozwój samodzielnemu biegowi rzeczy i czekać na to czy ludzkość życzy sobie zmian, jakich zmian, kiedy i w jakich okolicznościach. Nauka ze swymi wynikami badań nad rasami (które doprawdy różnią się nie tylko zawartością pigmentu w skórze…) z pewnością będzie (i już się staje) pomocna. To tyle odnośnie często stawianego pytania „czy narody i różnice je dzielące to cel sam w sobie?” Możnaby, tak nawiasem, zadać kontrpytanie: czy mieszanie ras i narodów na siłę w ogóle może być uznane za jakikolwiek „cel” godny realizowania?
Mieszanie kultur i ras prowadzi do dezintegracji społecznej. Czy jest jakikolwiek kraj Zachodu – i nie tylko Zachodu, bo Wschodu też, który nie ma rosnących problemów rasowych w tej chwili, jeśli posiada on ludność rasowo mieszaną? Jedyny, jaki przychodzi w tej chwili na myśl, a nie mający takich problemów, to Singapur. Jest to jednak małe miasto-państwo (w granicach 4 mln mieszkańców) praktycznie nie mające jakichkolwiek „fal imigracji”. Jeśli chcemy wiedzieć, do czego prowadzi taka „beztroska” rasowo-kulturowa, to warto zapoznać się z książką (prezentowaną także w internecie) pt. “Marsz Tytanów. Historia białej rasy” (autor: Arthur Kemp). Warto przyjrzeć się np. Historii Egiptu oraz rozdziałowi 68 o obecnych problemach (4)
Jaki w związku z tym wróżyć los jakiejś przyszłej „wielokulturowej” Anglii czy Francji albo USA? (5)
Chcesz świata bez rasizmu? To już teraz zadbaj o stworzenie nowego rodzaju „Űbermenscha”, któryby się genetycznie i biologicznie różnił od obecnego rodzaju ludzkiego na tyle, że nie będzie w ogóle utożsamiał się ani z rasą ani z narodem ani religią – dosłownie z niczym, tylko z całą populacją takich „Űbermenschów” jak on sam. Ale zauważ, że wtedy też byłby… no właśnie: kim? Czy nie rodzajem rasisty właśnie?
Powiesz może, że za kilka tysięcy lat nie będzie różnic rasowych? To trochę tak jak stąd wstecz do początków cywilizacji egipskiej… (circa 7000 lat). A tak poważnie: to i tak zbyt krótki czas jak na wymieszanie wszystkich ras. No, jeśli powstanie tyle mieszanin wszystkich grup rasowych, to będzie można powiedzieć, że dokonano wszelkich możliwych wymieszań. Być może wtedy zniknęłaby – przynajmniej dla większości ludzi – różnica wyglądu między tymi mieszankami. Ale nawet osiągnięcie takiej liczby i tak byłoby dopiero początkiem drogi! Bo nie tylko, że tak wiele by ich musiało powstać, ale jeszcze, że wszyscy ludzie (czyli wszyscy reprezentanci tych grup rasowych) musieliby równie ochoczo wskoczyć do tej globalnej multirasowej zagrody hodowlanej… No, a co, jeśli nie wskoczą?
Popatrzmy na Żydów: przez 1800 lat nie mieli nawet własnego państwa. A potrafili przetrwać jako Żydzi. I nie tylko jako Żydzi. Oni często i dzisiaj wyraźnie odróżniają się od innych cechami rasowymi. Nawet niejednokrotnie tym się chwalą (6)
Co będzie, jeśli z każdej grupy rasowej jedynie tylu, ilu jest Żydów obecnie, odmówi mieszania rasowego? No, będzie “po ptokach” z tymi marzeniami jak my to będziemy wyglądać w przyszłości… A co, jeśli nawet więcej ludzi z każdej grupy rasowej odmówi tej miscegenacji? To przecież całkiem możliwe, bo jak przymusić ludzi do miscegenacji? Siłą i przemocą? Zachęcać specjalnymi dodatkami finansowymi? A może karać “domiarem” finansowym za płodzenie dzieci z osobą tej samej rasy?
Jak wymieszać Chińczyków z Murzynami? Musowo przesiedlić pół miliarda Chińczyków do Afryki i pół miliarda Murzynów do Chin?
Jak długo trwa mieszanie rasy białej z indiańską w Ameryce Południowej? No, plus minus od czasów Kolumba, jeżeli koniecznie uprzeć się przy negowaniu Leifa Erikssona (ok. r.1000 n.e.) lub przy tym, że ludzie białej rasy „nie byli” obecni w Ameryce już tysiące lat temu. Otóż Kolumb do Ameryki dotarł w 1492 roku, czyli 61 lat po egzekucji Joanny d’Arc i ćwierć wieku przed protestem Marcina Lutra… No i co? Czy owych ponad 500 lat stworzyło może unię rasy białej i indiańskiej? Stworzyło co najwyżej Metysów, a ci nieraz mają bardzo silne poczucie odrębności jako Mestizos…
Czyli powstała inna grupa. Tak jak kościoły. Część członków jednej grupy denominacyjnej z częścią innej grupy tworzy kościół. nawet nazywają go “United” lub “Uniting”. No i co z tego? Jedyny fakt jest taki, że zamiast zjednoczenia wszystkich, powstaje nowy kościół. I tak ich już powtały tysiące (gdzieś nawet kiedyś wyczytałem liczbę “około 22 tysięcy”…). Dobre, co?
A wracając na moment jeszcze do tych mieszanek rasowych: to byłyby mieszanki, które zaczęłyby się od mieszania każdej grupy z pozostałymi dziewięcioma. W matematyce da się to zrobić błyskawicznie (zwłaszcza na komputerze…). Trochę dłużej zabrałoby wymieszanie dużych ilości (całych ton na przykład) dziesięciu rozmaitych odcieni plasteliny… No, a jak wymieszać od razu jedną rasę z dziewięcioma innymi? Nawet w dzisiejszym, zdemoralizowanym Zachodzie, gdzie 50 procent małżeństw kończy się rozwodami lub separacjami, trudno byłoby znaleźć mężczyznę, co to spłodził dzieci z 9 różnymi kobietami, a każda z nich jest innej rasy… Ale o ile to byłoby trudnością, to o ileż trudniej przyszłoby Ci znaleźć kobietę, co to urodziła dzieci 9 różnym mężczyznom, a każdy z nich jest reprezentantem innej rasy? A przecież dobrze wiesz, że tak ten proces “hodowli” ludzkiej nie przebiega…
Tak więc owo wymieszanie ras, jest tak samo “nieuniknione” jak ów “nieunikniony” i “ostateczny” miał być rzekomo triumf komunizmu…
Na jakiej właściwie podstawie opierać wniosek, że kiedyś będziemy wszyscy wyglądać jednakowo? Przecież teraz jest więcej ras i grup rasowych niż kiedykolwiek przedtem! Rozwija się rasowy nacjonalizm, na przykład Biały Nacjonalizm , również Czarny Nacjonalizm, Azjatycki Nacjonalizm itd.
Istotnym problemem społecznym jest nie sama obecność ludzi rozmaitych ras czy religii na tym samym terytorium, ale liczba przybywających, liczba przyczyniająca się do zmiany charakteru cywilizacji oraz narodowościowego „make-up” społeczeństwa. Który normalny naród w świecie chce, aby charakter ludnościowy jego własnego kraju uległ zmianie? Które społeczeństwo pragnie, aby w następnych pokoleniach stać się we własnym kraju mniejszością?
Czy sądzi ktoś np, że Hindusi bardzo chcieliby, aby jedna trzecia ich kraju została zdominowana ludnościowo np przez Chińczyków? Czy sami Chińczycy „przebierają nogami”, aby u nich dziesiątki milionów Murzynów osiedliły się w Szanghaju, Nankinie czy Pekinie i wokół nich? Czy Japończycy gotowi byliby udostępnić jedną ze swych wysp, aby tylko zrobić miejsce dla Arabów czy Nigeryjczyków? Nie, żadna z tych nacji nie wykazuje takiego samobójczego instynktu we własnych krajach. Natomiast w krajach innych, do których sami się wprowadzają, zachowują się nieraz tak, jakby to był psi obowiązek „miejscowych”, aby ich tam niemal ściągali całymi tysiącami. Gdy tylko owi miejscowi wyrażą obiekcje co do takiego stanu rzeczy, to przyjezdni uważają za swe święte prawo pomawiać ich o najgorszą postać rasizmu i bigoterii, głośno protestując, organizując całe akcje polityczne w tym celu.
W ten oto sposób konflikty rasowe istotnie powstają „same z siebie” i kwestią ich zaistnienia jest jedynie czas. Obserwując samą (niegdyś Wielką) Brytanię oraz inne kraje Zachodu mamy niepowtarzalną okazję przekonać się, że problemy na tle rasowym tam wzrastają, a nie maleją. Zresztą samo już pojęcie „wielokulturowość” („Multiculturalism”), używane niejednokrotnie jako ersatz dla wielorasowości, podkreśla jedynie to, co nas dzieli, a nie to, co nas łączy.
I to jest właśnie naturą rasizmu: że jest on naturalną skłonnością człowieka, wynikającąc z jego fizycznego pochodzenia; skłonnością albo świadomą, albo podświadomą, albo też jedną i drugą pospołu. Można tę skłonność utrzymać w równowadze za pomocą edukacji oraz tworzenia właściwych warunków politycznych, zapobiegających rozprzestrzenianiu się ekstremizmów. Ale wyeliminować jej nie sposób. Jeżeli ktoś usiłuje „wykorzenić” rasizmy (jak również nacjonalizmy) propagandą, to postępuje wbrew naturze i na dalszą metę zmarnuje jedynie czas i środki na ten cel zużyte, nawet jeżeli zdawać się będzie, że odnosi początkowy sukces. Jeśli zaś tworzy on warunki sprzyjające w perspektywie powstawaniu ekstremizmów, to „szuka kłopotów” i może nawet sprawić, że całe następne generacje ludzkie będą się zmagać z owymi problemami, które on – w głupocie swej lub w wyrachowaniu – tym pokoleniom przygotuje.
O przykładach takich problemów, dyskutować będziemy w jednym z następnych odcinków.
C.d.n. Link do części 2
Materiał ten celowo teraz uzupełniam znakomitymi videosami niezawodnego Białego Nacjonalisty z USA, dr Davida Duke, które ukazały się dopiero wczoraj w youtube (23 marca 2011). Jest to jeden materiał filmowy w 3 częściach – patrz na Youtube.
Przypisy:
1. Zwłaszcza, że ta tak zwana obojętność na kwestie rasowe okazuje się niejednokrotnie iluzoryczna, nieświadoma czy nawet sztuczna (czytaj: udawana). Ileż to razy każdy z nas słyszał lub czytał pokrętne wyjaśnienia typu: „Nie jestem rasistą, ale…”. I właśnie to, co następuje po owym „ale”, jest na ogół litanią wyjaśniającą dokładnie dlaczego dany ktoś jak najbardziej jest rasistą, zamiast nim nie być.
Jako przykład iluzorycznego zobojętnienia na rasę mogę tu podać rozmowę, jaką miałem szereg lat temu, krótko po przybyciu do Australii. Rozmawialiśmy w grupie świeżych imigrantów z rozmaitych krajów i ras. Australijka, która nam towarzyszyła (chyba nawet pracownica centrum uczącego imigrantów języka angielskiego) stwierdziła kategorycznie w pewnym momencie, że jest „ślepa na kolory” („colour-blind”), przez co chciała zademonstrować jak w gruncie rzeczy obojętne są jej różnice rasowe. Nie minęło jednak kilka minut, gdy, nawiązując do polityki prowadzonej niegdyś w tym kraju wobec Aborygenów, rzuciła nagle stwierdzeniem w rodzaju: „Ale przecież my, Biali, też upośledzaliśmy Aborygenów”.
Otóż właśnie: „My, Biali”… Zadziwiająca identyfikacja z własną rasą jak na kogoś, kto dopiero co deklarował „ślepotę na kolory”…
Takie wyznania przypominają nam nieustannie, że myślenie rasowymi kategoriami jest w nas nawet bardziej podświadomie zakorzenione niż byśmy sobie z tego świadomie zdawali sprawę. Jest silniejsze niż wszelkie „edukacje” na tematy rasowe.
2. A jeśli jeszcze podkreśla się i przyznaje, że rasizm to instynkt, to widać, jak mocno jest on związany z naszą naturą. To, co jest złe, to nie rasizm. Rasizm nie jest ani dobry ani zły. Jest po prostu rzeczą naturalną. Czy będzie dobry albo zły, to zależy już od tego, jak zostanie on wykorzystany. Zły jest tylko pojawiający się – również w nim – ekstremizm. Ale taki ekstremizm jest zły gdziekolwiek się pojawi, również w radykalnym integracjonizmie, czyli narzucaniu ras sobie nawzajem. Czy wiesz np. o tym, że w USA integrowanie szkół odbywało się w latach 1960tych niemal „at the point of bayonet”, gdy dzieci nieraz prowadzono siłą do szkół, do których nie chciały iść i do których rodzice nie chcieli ich posyłać? Ponad 95% białych i większość czarnych była temu przeciwna, co wykazywały bez przerwy badania opinii publicznej… Dzisiaj „zintegrowane” szkoły są widownią bandytyzmu i nierzadko zbrodni (w USA co miesiąc 300 tysięcy uczniów pada ofiarą napadów…). Gwałty w szkołach się mnożą. Ładny „postęp”, nie ma co…
3. Kwestia nieprecyzyjnej definicji istnieje także gdzie indziej, np w odniesieniu do antysemityzmu. O ile jednak definicja rasizmu winna być rozszerzona, o tyle definicja antysemityzmu – zawężona, mianowicie zawężona jedynie do postaw motywowanych rasowo. Określenie „antysemityzm” powstało w XIX stuleciu i stanowi rezultat darwinowskiego determinizmu rasowego, z którego wprost wyrosło. To, co obecnie ma stanowić rzekomą „definicję” antysemityzmu, jest tak nieprecyzyjne i dające się tak dowolnie stosować i nadużywać, że praktycznie trudno mówić o jakiejkolwiek dającej się uchwycić definicji. „Antysemitą” jest praktycznie każdy, kogo tak zdecyduje się określić ktoś inny.
Nie ma zatem żadnego realnego pożytku ze stosowania obecnych sposobów „definiowania” zarówno rasizmu jak i antysemityzmu. Jedyny pożytek tak na dobrą sprawę jest udziałem grup interesu, które czerpią pełną garścią z możliwości „obsmarowania” poszczególnych osób, korzystając w ten sposób właśnie z braku precyzji obecnych „definicji”. Wyjaśnia to również dlaczego nie są one zainteresowane jakimkolwiek uprecyzyjnieniem tych pojęć: gdyż taka precyzja znacznie ograniczyłaby im możliwości manipulacji opinią publiczną w odniesieniu do obu tych kwestii.
4. Czy Egipt upadł z powodów rasowych? A z jakich innych? Przecież Nil nie przestał użyźniać gleby… Kraj może ponieść wiele klęsk, ale niekoniecznie od tego musi upadać, albo też, jeżeli upada jako potęga polityczno-militarna, to niekoniecznie żyjący w nim naród ustępuje miejsca zupełnie innym ludom. Jeśli jednak jego naród nie jest wystarczająco homogeniczny, to taki kraj (w rozumieniu: „państwo”) upadnie (nie musi być w 100% homogeniczny, ale wystarczająco)… Francja miała bodaj najkrwawszą historię spośród krajów Europy Zachodniej. Ale przetrwała. Czy sądzimy natomiast, że by się to jej udało, gdyby np w czasie Wojny Stuletniej składała się w ¼ z Francuzów, w ¼ z Murzynów, w ¼ z Arabów i w ¼ z Indian? Wątpliwe…
A popatrzmy na Niemcy i Austro-Węgry: oba te państwa przegrały jedną i tę samą wojnę (światową) w jednym i tym samym czasie (listopad 1918). Ale o ile Niemcy jedynie utraciły część terytorium, to jednak się nie rozpadły. A Austro-Węgry poszły w drebiezgi. Dlaczego? Nie dlatego, że przegrały wojnę, bo naród może przegrać wiele wojen, ale tylko i wyłącznie dlatego, że ludność tam nie była jednym narodem, lecz konglomeratem wielu narodów… A co dopiero by było, gdyby obok wielu narodów było tam wiele ras?
Rasa ma ogromny wpływ na społeczności i ich historię… Podzielam zdanie Benjamina Disraeliego (premiera Brytanii za królowej Wiktorii), że „rasa jest kluczem do historii świata”. Trudno mi natomiast zgodzić się z inną jeszcze jego opinią: „Rasa jest wszystkim – nie ma innej prawdy”.
5. Przypatrzmy się i sami oceńmy: czy takiej Europy sobie życzymy w imię „integracji” rasowej, która w USA jest klęską i była nią od samego początku? Dodajmy do tego jescze tych ze 12 milionów nielegalnych imigrantów (głównie Latynosów), którzy niejednokrotnie mówią już otwarcie, że będzie kiedyś nowe państwo na terenie Meksyku i południowych stanów USA. Nawet mają już nazwę dla takiego państwa: Aztlan. Ciekawostka przy tym: Latynosi mają swoje organizacje polityczne w USA. Nazywają się „La Raza” (czyli „Rasa”) oraz „La Raza Unida” (czyli „Zjednoczona Rasa” – ich własna, oczywiście). No i jak: podoba się? “Świetlana” przyszłość, nieprawdaż?
Nie jestem zwolennikiem izolowania ras. Jestem natomiast – raz jeszcze to powtarzam – przeciwnikiem (wręcz wrogiem) takiego nawału imigracji obcych ras, który grozi dezintegracją i atomizacją społeczną. Nie chcę, aby rosnące w siłę mniejszości rywalizowały na naszym gruncie o to, kto więcej wepchnie do systemu władzy swego własnego „koloru”. Przyjrzyjmy się temu:
„Zamierzamy przejąć wszystkie instytucje polityczne Kalifornii. Kalifornia będzie stanem latynoskim („Hispanic”) i każdy, komu się to nie podoba, powinien się stąd wynieść. Jeśli oni („Anglos”) nie lubią Meksykanów, to powinni wracać do Europy”
(Mario Obledo, były kalifornijski minister zdrowia i opieki społecznej, współzałożyciel Mexican American Legal Defense and Educational Fund, w wywiadzie radiowym stacji radiowej KIEV, Los Angeles, 17 czerwca 1998)
Wyobraźmy sobie, że do Polski przybywa coraz więcej Niemców. I że jakiś lokalny notabl niemiecki np w Opolu oświadcza w wywiadzie radiowym:
„Zamierzamy przejąć wszystkie instytucje polityczne Śląska. Śląsk będzie regionem niemieckim i każdy, komu się to nie podoba, powinien się stąd wynieść. Jeśli oni („Poltonie”, „Polacken”) nie lubią Niemców, to powinni wracać do Krakowa albo do Lwowa.” Idę o zakład, że nawet naszym „antyrasistom” i tak zwanym „postępowcom” byłoby tego za wiele… Chciałbym czytać wtedy ich komentarze… Bo dzisiaj już niemal „kota” dostają, gdy pani Erika Steinbach lub jakiś polityk niemiecki pragnie jedynie otworzyć – i to na terenie Niemiec, nie Polski – „rotundę pamięci” niemieckim ofiarom przymusowych przesiedleń i czystek etnicznych z okresu po II Wojnie…
6. Proszę spojrzeć np tutaj: http://www.aish.com/ci/sam/48937817.html . Jest w USA autor żydowski, nazwiskiem Jared Diamond. Ten człowiek w USA rozpowszechnia tezę, że podział rasowy to bzdura, że tak “naprawdę” rasa to jedynie “konstrukt społeczny”, a nie genetyczny i popiera multi-rasowość. W Izraelu jednak zachowuje się inaczej. Pragnie przekonać tamtejsze władze – właśnie bazując na podanych informacjach o “genach żydowskich” – by, przy wydawaniu zezwoleń na imigrację do Izraela, przeprowadzały testy DNA…