30 maja – świętej Joanny d’Arc! Tego dnia 580 lat temu (1431), między godziną 10 a 11 przed południem odczytano jej ostateczny wyrok: “…ogłaszamy, że jesteś wtórną heretyczką (…) potępiamy cię jako zepsutego członka oraz abyś nie skaziła innych, jako usuniętą z jedności Kościoła, odłączoną od jego Ciała, oddaną do dyspozycji władzy świeckiej, jako że istotnie poprzez tu obecnych usuwamy, odłączamy i oddajemy cię – zwracając się do tejże władzy świeckiej, odnośnie spraw dotyczących śmierci i kaleczenia ciała, by okazała ona powściągliwość w swych zamiarach wobec ciebie oraz, w razie okazania przez ciebie szczerych oznak skruchy, by zezwoliła na udzielenie tobie sakramentu pokuty.”
Według tradycji urodziła się (w domu pokazanym poniżej) 6 stycznia 1412 roku (na Trzech Kroli). W 1431 roku podczas swego procesu skazującego w Rouen zeznała, ze ma “chyba” 19 lat. Tylko jej najblizsza kolezanka Hauviette z jej rodzinnej wsi Domremy twierdziła po latach, ze Joanna mogła byc 3-4 lat starsza.
“Było to w nocy Trzech Króli, że ujrzała swiatło w tym życiu ziemskim, a niczym za sprawą cudu, biednych mieszkańców tego miejsca ogarnęła radość niewyobrażalna. Nieświadomi wciąż narodzenia Dziewicy, biegali jedni do drugich, by pytac cóż to nowego się zdarzyło. Dla niektórych było to powodem ku ponownemu radowaniu się. Cóż mozna dodac? Koguty, heraldzi nowiny tej radosnej, piały w sposob taki, jakiego nigdy jeszcze nie słyszano, uderzając przytem skrzydłami; tak przez dwie godziny prorokowały nowinę ową.”
Takimi słowami Perceval de Boulainvilliers, w liście do księcia Mediolanu, opisywał narodzenie Joanny d’Arc, wiele lat po tym wydarzeniu, rzecz jasna. Biedni mieszkańcy wsi – niczym pastuszkowie z Betlejem – przeżyli radość wielką, która, jak widać, udzieliła się również zwierzętom. Co prawda nie pisano, ze “na kolana woł i osioł przed nią klękają”, ale opis powyższy nie tak bardzo znów się rożni od popularnej koledy. Bowiem Jehanne stała się legenda już w wiekach średnich.
Jaka była? Jak wygladała?
Zdecydowanie nie tak, jak przedstawiana jest na ogół w ikonografii. Była raczej niska i krępa. Historyk Harmand obliczył, że miała 1.58 m wzrostu. Miała raczej krótką szyję i była dobrze umięśniona. Jej znajomi i przyjaciele odnotowali, że choć była niewysoka, potrafiła bardzo szybko biegac. Miała piwne oczy i ciemne włosy, najpewniej czarne. Nogi miała “dobrze rozwinięte” i raczej grube.
Powyższe nie oznacza, że była brzydka. Gdyby bowiem tak było, to przez następne lata i wieki Anglicy nie omieszkaliby tego podkreślać, tak jak przez wiele lat naśmiewali się z fizycznego wyglądu Napoleona. Co prawda Shakespeare (Szekspir) w swym dramacie “Henryk VI” wyraził się o niej jako o “czarnej i sniadej” (“black and swarthy”), lecz trudno byłoby to dziś uznać za “nieprzyjemne epitety”. Dokładny wygląd nie jest jednak znany, nie zachował się żaden jej portret (o ile kiedykolwiek pozowała do takowego – mowa jest niejednokrotnie o jej portrecie malowanym przez pewnego Szkota w Orleanie). Według pewnej wersji rzezba św. Maurycego z kościoła pod jego wezwaniem w Orleanie (zburzonego w 1850 roku), pochodząca z XV wieku, została wykonana przez rzeźbiarza na podobieństwo Joanny d’Arc (Głowa tej rzeźby znajduje się w Musee Historique w Orleanie – patrz obok). Nie jest to jednak wersja, na której historycy skłonni są jednoznacznie polegać. Odtworzenie rysów jej twarzy zostawić należy zatem na przyszłość, oczywiście jesli jej kości zostaną odnalezione. Zostały one po egzekucji włożone do worka i zrzucone do Sekwany z mostu św. Magdaleny w Rouen.
Z pewnością cieszyła się znakomitym zdrowiem i odpornościa organizmu. Świadczy o tym nie tylko fakt, że podczas kampanii wojskowych potrafiła nie zdejmować zbroi nawet przez siedem dni z rzędu (16 do 18 kilogramów!), ale również m.in. to, że po trwającej 11 dni podróży na pierwsze spotkanie z królem Karolem VII (wówczas jeszcze niekoronowanym), w czasie której musiała (wraz z towarzyszacymi jej kilkoma osobami) przejść w bród 6 rzek (a było to w lutym), świadek jej spotkania z królem stwierdza, że mówiła “pięknym, dzwięcznym, kobiecym glosem”, czyli że nie nabawiła się nawet chrypki.
Dwadzieścia pięć lat po swej śmierci “doczekała się” procesu rehabilitacyjnego. Świadkowie, którzy w tym procesie zeznawali, zwłaszcza ci z jej rodzinnych stron, podkreślali, że “była dobrą katoliczką”, “z troską wychowana w Wierze i moralności”. Właściwie, jeśliby polegać na takich świadectwach, to wynikałoby z nich, że niewiele różniła się od innych. Tyle tylko, że była bardziej pobozna, częściej chadzała do kościoła, chętniej udzielała się, by na przykład opiekować się chorymi. Tymczasem pewne różnice, inne niż stopień pobożnosci, jednak istniały.
Wbrew istniejacej wówczas tradycji, nie składała na ogól przysiąg i nie zaklinała się, lecz obiecując cokolwiek, dodawała “niechybnie!”. Nie brała udziału w tańcach, gdy inni tanczyli. Nie była zbyt rozmowna. Lubiła atmosferę kościołów, zapalone świece i dzwięk dzwonów. Gdy miejscowy kościelny i dzwonnik w jednej osobie zapominał dzwonić o wyznaczonym czasie, potrafiła przybiec z pola, by czynić mu wymówki. Obiecywała nawet małe upominki, byle tylko dobrze dzwonił. Jak miało się pózniej okazać, różniła się od swych rówiesnikow jeszcze czymś innym: była inteligentniejsza i cechował ja większy upór i konsekwencja. Wystarczy chocby przeczytać jej zeznania z Rouen i porównać je z wypowiedziami jej ziomków z okresu pózniejszego o ćwierćwiecze, by się o tym dowodnie przekonać.
Często przedstawiana jest w rycinach jako pasterka, bo niejednokrotnie musiała w polu pilnować bydła zarówno własnej rodziny, jak i sąsiadów. Chadzała również za pługiem. Jesli jednak utozsamiać ją z jakimś zajęciem, to raczej mniej z pasterstwem czy rolą, lecz z przędzeniem. Umiejętności swych jako prząśniczka nie tylko nie wstydziła sie, ale była wręcz z nich dumna. Podczas procesu stwierdziła, że jesli chodzi o przędzenie, nie boi się konkurencji żadnej kobiety z Rouen.
To, że potrafiła odpowiadać “ciętym” jezykiem, dało znać o sobie nie tylko podczas procesu w Rouen. Dwa lata wcześniej potrafiła “dociąć” również tym duchownym, którzy na polecenie Karola VII badali ją w Poitiers. Jeden z owych duchownych, Seguin de Seguin, zeznał pózniej w 1455 roku, że gdy spytał ją jakim językiem mówiły do niej słyszane przez nią Głosy, odpaliła: “Lepszym niż twój” (mówił dialektem; ona zresztą też…). Ten sam duchowny zapytał ją następnie czy wierzy w Boga. “Zaprawdę, bardziej niż ty!” – brzmiała odpowiedź. W lipcu 1429 roku, prowadząc króla do Reims i zajmując dla niego miasto Troyes, spotkała się z bardzo wówczas znanym i dziwacznym mnichem, bratem Ryszardem. Mnich ten nie wiedział jak się zachować wobec Joanny, nie był bowiem pewien, czy nie jest ona czarownicą. Krępował się zatem do niej podejść. Zachęciła go, mówiąc: “Podejdź śmiało. Nie odfrunę”. Zaś podczas swego procesu skazującego zdobyła się kiedyś na wyraz przaśnego humoru: gdy przesłuchujący ją ksiądz Bosguillaume pomylił fakty z jej życiorysu, zapowiedziała mu, że jeśli jeszcze raz tak się pomyli, to go “wytarga za uszy”.
“Najsłodszy Panie, na honor Twej Swiętej Pasji, zaklinam Cię, jesli mnie miłujesz, bys objawił mi jak powinnam odpowiadac tym duchownym…”
Musiała odpowiadać za swoje zwycięstwa militarne oraz za swoje porażki. Atakowano ją za wszystko, za co się dało, był to proces, w którym sądzono zarówno za herezję i bałwochwalstwo jak za sprawy polityczne. Uśmiercając Joannę wymierzano tym policzek Karolowi VII, policzek tym bardziej dotkliwy, ze Karol VII nie próbował replikować.
Miano jej za złe jej zwycięstwa, bo ginęli ludzie, miano jej za złe porażki – z tego samego powodu. Pytano dlaczego zaatakowała Jargeau (12 czerwca 1429) zamiast negocjować z dowódcą garnizonu angielskiego w tym mieście (lordem Suffolk, który potem, zanim poddał się do niewoli francuskiemu szlachcicowi, pospiesznie pasował go na rycerza, bo krępował się być jeńcem kogoś, kto rycerzem nie był); dlaczego zaatakowała Paryż w święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny (8 września 1429); dlaczego wypowiadała opinie na temat tego który z trzech ówczesnych papieży był prawowitym papieżem (Marcin V, Klemens VIII, Benedykt XIV); dlaczego zgodziła się, by Franquet d’Arras (pojmany do niewoli szlachcic winny złodziejstwa i morderstw) został osądzony za swoje czyny przez władze dwóch miast, w których dopuscił się zbrodni (chciała go poczatkowo wymienić za jednego ze swoich ludzi, ten jednak został zabity przez Burgundczyków, więc do wymiany nie doszło); czy była świadkiem zabijania Anglików (“W imię Boga, tak. Jakże łagodnie mówisz! Czemu nie odejdą z Francji do swego własnego kraju?”. Słysząc to, pewien angielski szlachcic miał wykrzyknąć: “Really, to wspaniała kobieta! Gdybyż tylko była Angielką!”); dlaczego jej sztandar został wniesiony do katedry na koronację Karola VII (“miał swój udział w bólu, należał mu się udział w chwale!”); dlaczego w celu udania się na wojnę uciekła z domu swych rodzicow i czy w jej opinii nie było to grzechem (“Jesli Bóg tak nakazał, trzeba było usłuchać, nawet gdybym miała stu ojców i sto matek, albo gdybym była córką króla, odeszłabym”); dlaczego procesowała się w kwestii małzeństwa (ojciec chciał ją wydać za mąż za pewnego młodzieńca, który potem podał ja do sądu za złamanie obietnicy małżeństwa; Joanna broniła się sama w sadzie w Toul; musiała wypasć przekonująco, bo sprawę wygrała); czy Anioł (z którym “rozmawiała”) nie zaniedbał jej, skoro dostała się do niewoli (“myslę, ze skoro Bóg tak chciał, to jest to dla mojego dobra, ze się dostałam do niewoli”); dlaczego nazywała siebie “córką Boga” i tak dalej. Niektóre stawiane jej pytania wydają się dzisiaj wręcz głupie, na przykład czy pozowała do portretu (“samochwalstwo”), gdzie trzymała swoją mandragorę (zakładano, że musiała mieć tę roślinę, jako że utożsamiana ona była z czarami…), czy przyczepiła sobie do hełmu aureolę lub czy to prawda, że mówiła, że zamierza mieć trzech synów, z których jednego chciała uczynic papieżem, drugiego cesarzem, a trzeciego królem.
Były jednak pytania, ktore powtarzały się bez przerwy, sprawy do których sędziowie stale powracali. Dotyczyły one “bałwochwalstwa” oraz “rozwiązłości” Joanny, sprawy zwiazane z podporządkowaniem się osądowi “Matki Kościoła”, sprawa męskich strojów, które nosiła oraz – jak łatwo zgadnąć – jej “objawień” oraz “głosów” świętych i aniołów.
Broniła się w zasadzie sama. Gdy jednak – w późniejszej części procesu – sędziowie zebrali oskarżenia wobec niej w 70 punktów i miała na owe punkty odpowiadać, otrzymała pomoc z najmniej spodziewanej strony. W tym miejscu powiedzieć wypadałoby parę ciepłych słów pod adresem asystenta inkwizytora, dominikanina nazwiskiem Isambard de la Pierre. Okazji dostarczył fakt, ze sala była pełna i dla niektórych z sądzących duchownych (było ich w sumie 62) brakować zaczęło miejsca. Wspomina inny dominikanin, Guillaume Duval:
“Ponieważ nie było miejsc siedzących dla nas wśrod rady, poszlismy, zgodnie z naszym zwyczajem, by usiąść przy stole obok Dziewicy. Tam, gdy Joanna była przesłuchiwana, Brat Isambard ostrzegał ją jak miała odpowiadać, szturchając ją łokciem”
“Każę cię wrzucić do Sekwany!” – groził później za to Isambardowi lord Warwick, odpowiedzialny za jej więzienie.
“…znam dobrze, jeśli chodzi o ten strój, rozkaz, na który go włożyłam; ale nie wiem w jaki sposób mam go porzucić; zechciej mnie pouczyć”
Jednym z bardziej męczących zarzutów był ten, powtarzany w kółko, o ‘niestosownym’ ubiorze Joanny. Niestosowność ta polegała na tym, że ubierała się po męsku oraz że była to “bardzo szlachetna odzież ze złotego i jedwabnego materiału z dużą ilością futra”. Zarzutem było na przykład, ze nosiła “kaptur i modne, szkarłatne pończochy” (noszone wówczas przez mężczyzn). Już na długo przed procesem w Rouen jej wrogowie wręcz przescigali się w wyliczaniu tych męskich części garderoby oraz broni, których “nieprawnie” używała: “koszule, bryczesy, kamizele ze sztylpami łączonymi z nią dwudziestoma sznurówkami, wysokie pantofle sznurowane po zewnętrznej stronie, krótką pelerynę do kolan, muszlowaty kapelusz, ciasno przylegające długie buty, długie ostrogi, miecz, sztylet, kolczugę, lancę i inną broń, w którą się zbroiła jak mężowie pod bronią”.
Ta swego rodzaju obsesja przeciwników Joanny jej strojami znalazła wręcz – a jakże! – swe ukoronowanie podczas jej procesu, gdy w jednym z punktów oskarżenia znów zabawiono się w owa “wyliczankę”:
“czasem ubrana we wspaniałe i pełne przepychu odzienie z cennego materiału, złota jak równiez futer. I nie tylko nosiła krótkie tuniki, lecz także tabardy (krótkie luźne odzienie nakładane przez rycerzy na zbroje i pokryte barwami oraz herbami rodowymi – przyp. MM) oraz peleryny otwarte po wszystkich stronach; znany jest fakt, ze pojmana została w złotej huque, otwartej ze wszystkich stron” (huque to tez rodzaj tabardu z powiewającymi na wietrze luźnymi pasami materiału).
Dość powiedzieć, ze o sprawy swego ubioru Joanna była wypytywana częściej nawet niż o wolę podporzadkowania się kościołowi!!! O strój pytano ją już podczas drugiego dnia procesu, 22 lutego 1431 (“Kto poradził ci włożyć męski strój?”), podczas gdy o podporządkowanie się autorytetowi hierarchii dopiero niemal cztery tygodnie później, 15 marca (“Przede wszystkim Joanna została życzliwie upomniana, ostrzeżona i zapytana, czy jeśli uczyniła cokolwiek, co mogłoby być przeciw naszej Wierze, czy pozostawi to osądowi decyzji Świętej Matki Kościoła”).
I tym razem – jak i w innych tego rodzaju przypadkach – jej odpowiedź zasługuje na baczną uwagę:
“Niechaj moje odpowiedzi będą badane przez Duchowieństwo: niechaj ono mi wówczas powie, czy w nich jest cokolwiek przeciw Wierze Chrześcijańskiej. Ja z pewnością przez swoja radę (“conseil” – a pod tym pojęciem rozumiała swoje “głosy”, które jej doradzały – przyp. MM) będę wiedziała co to jest, i potem powiem co ma być sądzone i zdecydowane. Ponadto jesli jest w nich cokolwiek złego przeciw Wierze Chrześcijańskiej, którą Nasz Pan nakazał, to nie będę sobie życzyła tego podtrzymywać i będę żałowała, że się sprzeciwiałam”.
No, więc kto ostatecznie miał według niej “sądzić” i “zdecydować”? Ona sama!
Najwyraźniej sędziowie byli wprost oburzeni męskimi strojami Dziewicy w stopniu mniej więcej takim, w jakim dziś niektórzy t.zw. “tradycjonaliści” za “bezeceństwo” uważaja wszelka nawet myśl o ministrantkach czy wyświęcaniu kobiet na księży. Powoływali się przy tym na Pismo Święte, które zakazuje kobietom ubierania się po męsku i mężczyznom po kobiecemu (Dt 22;5). Bogactwo zaś owych strojów uznali za wyraz pychy. Tu jednakże “okolicznością łagodzącą” jest fakt, że w ówczesnym społeczeństwie strój znamionował przynależność do grupy społecznej i nakładał on na swego właściciela określone reguły postępowania, właściwe dla danej grupy. Joanna uważała, że ma do spełnienia ważną misję i że fakt ten musiał być uwidoczniony jej strojem. Dodatkowo pamiętać należy, ze to nie ona zamawiała i nabywała owe ubiory, lecz albo król albo lokalne władze (np. w Orleanie). No i przypomnijmy w tym miejscu fakt, o którym niezbyt wielu wie: w grudniu 1429 roku Joanna oficjalnie otrzymała (na piśmie) od króla Karola VII tytuł szlachecki wraz z herbem – patrz powyżej: herb i owo pismo.
Szokujące dla tych duchownych było to, że Joanna – jako kobieta – nosiła męskie krótkie tuniki, pod którymi wyraźnie było widać kształt nóg. Był to jeden z tych powodów, dla których uważali oni ją za “rozwiązłą”, pomimo faktu potwierdzenia (i to dwukrotnego) jej dziewictwa (“virgo intacta”) w wyniku bezpośredniego badania (1)
Sprawa stroju była też jedną z tych, które przesądzić miały, pod koniec maja 1431 roku, o wyroku śmierci. Zastraszona widokiem stosu 24 maja zgodziła się włozyć strój kobiecy. Po kilku dniach jednak znaleziono ją w celi przebrana z powrotem w swój strój męski (zapewne specjalnie jej w tym celu pozostawiony w celi). Był to też jeden z powodów, dla których w wyroku końcowym nazwano ją “wtórną heretyczką”.
“…uważaj co mówisz, ty, co jesteś moim sędzią…”
Tak zwróciła się do biskupa Cauchona 24 lutego 1431 roku, gdy próbował on narzucic jej przepisaną, oficjalną formę składania przysięgi przed sądem. Był to pierwszy tak wyraźny sygnał zapowiadający, że sędziom trudno będzie skłonić ją do uznania autorytetu władzy kościelnej nad nią, jeśli chodzi o sprawy uważane przez nią za będące bezposrednio wyrażoną jej wolą bożą.
Nigdy z własnej woli nie uznała niczyjego autorytetu ( w tym i papieskiego) nad własnym doświadczeniem religijnym. Nawet gdy mówiła o podporządkowaniu się papieżowi, to w sprawach wiary, a nie w sprawach poznanych własnym doświadczeniem. Jest to w pełni potwierdzone już nawet nie tylko przez poszczególne cytaty z jej zeznań w procesie, choć możnaby cytować wręcz całymi stronicami, lecz przez cały ‘tenor’ jej wypowiedzi podczas tego procesu.
Jak wyglądała hierarchia wartości autorytetu religijnego w oczach Joanny oraz wzajemne relacje między własnym doświadczeniem a autorytetem hierarchii, niechaj świadczą o tym te jej wypowiedzi, w których oba te czynniki zestawione są ze sobą bezpośrednio. Poniższe cytaty są długie, zależy nam bowiem na pokazaniu nie tylko samych wypowiedzi oskarżonej, ale również całego ich kontekstu:
31 marca 1431:
– “We wszystkim, o co jestem pytana, podporządkuję sie Kościołowi Wojującemu, (obecnie zwanemu “pielgrzymującym” – przyp MM) pod warunkiem, że nie nakazuje on niczego niemożliwego…” dodając: “… A w przypadku, gdyby Kościoł zechciał, bym uczyniła cokolwiek sprzecznego z rozkazem danym mi przez Boga, nie zgodzę się na to, cokolwiek by to było.”
“Jeśli Kościół Wojujący powie ci, że twoje objawienia są iluzjami lub rzeczami diabolicznymi, czy podporządkujesz się Kościołowi?”
– “Podporządkuję się Bogu, Ktorego Nakazy zawsze wykonuję. Wiem dobrze, że to, co jest zawarte w mojej Sprawie pochodzi z Nakazu Bożego; to, co potwierdzam w tej Sprawie to to, że postępowałam na rozkaz Boga: to niemożliwe, abym mowiła inaczej. W wypadku, gdy Kościoł nakaże inaczej, nie podporzadkuję się nikomu na świecie, a jedynie Bogu, według Nakazów Którego zawsze postepuję.”
“Czy zatem nie wierzysz, że jesteś poddaną Kościoła Bożego, który jest na ziemi, to znaczy naszego Pana, Papieża, Kardynałów, Arcybiskupów, Biskupów i innych prałatów Kościola?”
– “Tak, wierzę, że jestem im poddana; ale najpierw trzeba służyc Bogu.”
“…Zabierzcie mnie do papieża, to jemu odpowiem…”
2 maja 1431:
– “Naprawdę wierzę w Kościół na ziemi; ale w sprawie moich słów i czynów, jak juz mowiłam, polegam i podporzadkowuję się jedynie Bogu. Wierzę, ze Kościół Wojujący nie może się mylić; ale co do moich słów i czynów, powierzam je wszystkie Bogu, Który sprawił, że uczynilam to, co uczyniłam. Powierzam siebie Bogu, memu Stwórcy, Który sprawił, że uczyniłam wszystkie te rzeczy; odwołuję się zatem do Boga i do siebie samej.”
“Czy zamierzasz przez to powiedzieć, że nie masz sędziego na ziemi? Czy nasz Ojciec Święty, Papież, nie jest twoim sędzią?”
– “Nic więcej wam nie powiem. Mam dobrego Mistrza, czyli Boga; to ku niemu spoglądam we wszystkim, co czynię i ku nikomu więcej.”
“Jeśli nie wierzysz w Kościól, jeśli nie wierzysz w Artykuły Wyznania Wiary “jeden, Święty, Powszechny”, zostaniesz uznana za heretyczkę oraz, przez innych sędziów, ukarana bólami ognia.”
– “Nic więcej wam nie powiem, a jeśli zobaczę ogien, to powiem wszystko to, co wam mówię i niczego więcej” (na marginesie skryba zanotował: “superba responsio”)
“Jeśli Sobór Powszechny – to jest, gdyby tu byli nasz Ojciec Święty, Papież, Kardynalowie, Biskupi i inni, to czy nie odwołałabyś się i nie podporządkowała takiemu Świętemu Soborowi?”
– “Nic więcej ze mnie na ten temat nie wyciągniecie.”
“Czy podporządkujesz się naszemu Ojcu Świętemu, Papieżowi?”
– “Zabierzcie mnie do niego, to jemu odpowiem”.
Otóz właśnie to: “…to jemu odpowiem” (JAK??!!).
Sądzę, że powyższe, pełne wypowiedzi WRAZ z ich kontekstem mówią wszystko. Teza, że Joanna była ortodoksyjna wedle wszelkich reguł kościelnych, jest po prostu nie do obrony. Można ją jedynie próbować wmawiać tym, którzy nigdy porządnie nie przestudiowali akt procesu.
Pomimo jednak takich wypowiedzi nie należy wnioskować, że Joanna była typem “antyklerykała”. Wniosek taki nasuwać się może tutaj co prawda, zwłaszcza jesli komentarz pisany jest rękę „heretyka” nie ukrywającego swego wstrętu do niektórych aspektów funkcjonowania hierarchii kościelnej. W tym jednak wypadku wniosek byłby całkowicie mylny: Joanna nigdy nie próbowała świadomie podważać pozycji ani roli duchowieństwa w kościele czy też w ówczesnym układzie sił społecznych. Traktowała je jak najbardziej poważnie uważając, że reprezentuje ono Boga na ziemi. Jak słusznie zwracają uwagę rozmaici integryści, nie jest znany ani jeden przypadek jej buntu choćby przeciwko faktowi chciwości materialnej hierarchów, ich zamiłowania do wystawnych strojów, bogacenia się kosztem słabszych finansowo ko-religionistów itd. Najwidoczniej sprawy te nie odgrywały dla niej pierwszorzędnej roli. Nie była też typem “rewolucjonistki” łamiącej bariery klasowe, chociaż niewątpliwie prawdą jest, że przynajmniej początkowo, to ona miała w sobie więcej optymizmu i animuszu niż krol. To ona doprowadziła do jego koronacji, niemalże “za rękę” prowadząc go aż do Reims.
Gdy była mowa – po raz kolejny – o owym podporządkowaniu się autorytetowi kościoła, pokazać się miało, jakie były motywy Joanny (jak również charakter całego procesu). Jak zeznał po latach brat Isambard de la Pierre z inkwizycji:
“Interweniowałem, by poradzić jej podporządkowanie się Soborowi Powszechnemu w Bazylei, który wówczas obradował. Joanna spytała mnie co to jest “Sobór Powszechny”. Odpowiedziałem, że to kongregacja Kościoła Powszechnego i że na tym soborze prałatów i doktorów Chrześcijaństwa było tylu członków z jej stronnictwa co i ze stronnictwa Anglików. Usłyszawszy to, Joanna zaczęła mówić: “Och, ponieważ tam są tacy, co są od nas, to chcę się tam udać i podporzadkować Soborowi w Bazylei”. Natychmiast, upominając mnie z wielką złością i oburzeniem, biskup Beauvais wykrzyknał: “Badź cicho, u diabla!” (“de par le diable!”). Wtedy notariusz, Guillaume Manchon, spytał czy może zanotować podporządkowanie się Joanny Soborowi. Biskup odpowiedział mu, że nie, nie jest to konieczne i że ma uważać, by tego nie zapisywać. Na co Joanna zwróciła się do biskupa: “Ha! Ty piszesz to, co jest przeciw mnie, a nie piszesz tego, co na moją korzyść”. Jak sadzę, istotnie deklaracja Joanny nie została zapisana i było wielkie szemranie pośrod obecnych.”
A zatem Joanna chciała się podporządkowac soborowi, ale tylko dlatego, że tam byli reprezentowani jej zwolennicy.
W związku ze skazaniem Joanny niejednokrotnie (zresztą słusznie) stawia się zarzuty królowi Karolowi VII (który zawdzięczał jej koronę), że nie uczynił on prawie nic, by np. wykupić Joannę z rąk angielskich, że kontrastowała taka postawa z postawą Anglików, nie żałujących pieniędzy Burgundczykom (którzy wzięli Joanne do niewoli), by dostać ją wreszcie w swoje ręce. To w zasadzie prawda, choć odnotowano, że Karol jednak – wg. niektórych świadectw – próbował nieśmiało negocjować z Burgundczykami. Prawdą jest jednak równocześnie, że ze strony papieża uczyniono jeszcze mniej: nie ma mowy nawet o “nieśmiałych” próbach negocjacji czy bodaj mediacji, choć przecież papież był wówczas w stanie uczynić więcej niż Karol VII. Nie był bowiem wrogiem Anglii i jego sugestie mogły w tym kraju paść na podatniejszy grunt. Karol przynajmniej zainicjował rehabilitację pośmiertną Joanny (nie bez względu na swój własny interes polityczny), papież nie uczynił nawet tego. On jedynie wyraził zgodę na proces rehabilitacyjny, gdy był on już dla Rzymu politycznie obojętny. Cokolwiek by nie powiedzieć jednak o intencjach Karola VII oraz papieży Marcina V, Eugeniusza VI czy Kaliksta III, wydaje się mimo wszystko mało uczciwym zrzucanie całej winy na króla Francji za bezczynność przy jednoczesnym oszczędzaniu głow Kościoła, a nawet chwaleniu ich za… postępowanie w podobny sposób.
“…to ja byłam tym Aniołem…”
Wyobraźnia! Ileż już napisano na jej temat! Czytamy o bujnej wyobraźni, o braku wyobraźni, nawet o chorej wyobraźni. Czytamy o genialnej wyobraźni oraz o takiej, która w opinii wielu staje się niemal widzeniem lub proroctwem. Rzadziej jednak czytamy o wymuszonej wyobraźni, choc zdarza się ona stosunkowo często. Czym się taka wyobraźnia charakteryzuje? Jak łatwo się domyślić, chodzi o tworzenie fikcji pod presją, w okolicznościach, w których trudno mówić o pewnych rzeczach wprost. Trochę przypomina to nieraz pospieszne wymyślanie historyjek mających na celu usprawiedliwienie samego siebie w obliczu spodziewanej groźby. Każdy z nas jest w stanie sięgnąć pamięcią do owych – często niewinnych i może dziś już śmieszących nieco z perspektywy czasu sytuacji, gdy trzeba bylo ratować się z opałów opowiedzeniem czegoś, czego początkowo wcale nie planowano mówić. Wyobraźmy sobie sytuację podobną w swym charakterze, spotęgowaną jednak wagą spraw państwowych i rozpatrywaną z całą powagą, na jaką zdobyć się potrafił eklezjalny sąd inkwizycyjny.
Jednym z ciekawszych wątków procesu Joanny d’Arc była sprawa t.zw. “znaku”, jaki Jehanne miała dać – z pomocą Boską – królowi (a właściwie – wówczas jeszcze – “delfinowi”) Karolowi VII francuskiemu, znaku mającego potwierdzić jej boskie posłannictwo. Ale zacznijmy po kolei:
Pierwsze spotkanie Joanny z Karolem miało miejsce późnym popołudniem 6 marca 1429 roku na zamku w Chinon (na zdjęciu: fragment ruin zamku z widocznym kominkiem w pomieszczeniu, w którym miało miejsce owo spotkanie). Co prawda początkowo odbywało się ono w obecności licznie zgromadzonych arystokratów i owego niezbyt okazałego ‘dworu’ (według Joanny “około 300 osob”) tego zbiedniałego i raczej pesymistycznego, chuderlawego, wątłego monarchy o krzywych nogach, których kolana niemal obijały się o siebie przy chodzeniu. Jednak nieco później tych dwoje miało okazję rozmawiać przez chwilę na osobności. Już wówczas krążyć zaczęły historie na temat tego, co zostało wypowiedziane między nimi. Jednakże chodziło właśnie o to, co ona jemu miała do powiedzenia, a co wielu autorów uważa za słowa otuchy polegające na zapewnieniu Karola, ze jest on prawowitym synem krola Francji (wysiłki były bowiem czynione – również ze strony matki Karola, Izabeli Bawarskiej – by tę prawowitość zanegować). Nie było jednak mowy o dawaniu żadnych widocznych znaków. Sama Joanna miała zresztą dość jednoznaczną opinią na temat “dawania znaków” przez siebie innym ludziom (tak jak – czasami – Chrystus – p. Mt 12;39). Gdy – krótko później – na polecenie Karola VII, była egzaminowana w Poitiers przez przedstawicieli duchowieństwa pod kątem jej kontaktów mistycznych i zażądano od niej dania jakiegoś ‘znaku’ w celu przekonania zebranych eklezjastów o autentyczności jej posłannictwa, odpowiedziala: “W imię Boga (‘En nom Dieu’), nie przybyłam do Poitiers, by dawać znaki. Ale zaprowadźcie mnie do Orleanu, a ja wam pokażę znak, dla którego przybyłam “. Pod pojęciem znaku w Orleanie miała na myśli walkę zbrojna o przełamanie jego oblężenia przez Anglików (“…żołnierze będą walczyli, a Bóg im da zwycięstwo”).
Później jednak plotki rozrosły się do sensacji o “znaku” otrzymanym przez Karola od dziewicy inspirowanej przez Boga.
W 1431 roku jej sędziowie w Rouen powrócili do tego tematu. Już 22 lutego zapytali: “Czy widziałaś Anioła ponad Królem?”. Wtedy jeszcze odparła wymijająco, że zanim król powierzył jej misję, sam “…miał wiele widzeń i pięknych objawień”. Uchyliła się jednak od opisania tychże. 27 lutego została ona zapytana przez nich ponownie “Czy ponad głową twego króla był anioł, gdy spotkałaś się z nim po raz pierwszy?”. Joannę jakby kto obuchem uderzył. Zaraz się żachnęła: “Na Panią Naszą! Jesli był, to nic o tym nie wiem; nie widziałam go.” Były to pierwsze wzmianki o aniele towarzyszącym Joannie i Karolowi podczas ich rozmowy w Chinon.
1 marca wypytując ją o jej ‘widzenia’, pełne świętych w koronach, zapytali ją nagle: “Gdy pokazałaś swój znak królowi, byłaś z nim sama?”.
– “Nie przypominam sobie nikogo więcej, choć w pobliżu było wielu ludzi”
“Gdy pokazałaś znak królowi, widziałaś koronę na jego głowie?”
Była to pierwsza wzmianka dotyczaca korony. Odpowiedziała im, że myśli, że “…mój król przyjął z radością koronę, która miał w Reims (czyli cztery i pół miesiąca później, 17 lipca 1429, podczas koronacji – przyp. MM), ale inna, znacznie bogatsza, była mu dana później”. Zapytana, czy widziała tę inna, bogatsza koronę, odparła, że jedynie słyszała, że jest ona bogata i “cenna do pewnego stopnia”. Widzimy zatem, że w tym momencie nie uchylała się ona już od wersji, według której “dała znak” Karolowi. W dalszym jednak ciągu trzymała się wersji, że żadnej cudownej korony nie widziała. Widziała jedynie tę, którą włożono krolowi na głowę podczas koronacji w Reims. Z całą pewnością widziała ją doskonale, tak jak sam król, gdyż stała tuż przy nim ze swoim sztandarem, jako jedyna osoba dopuszczona tak blisko podczas ceremonii.
10 marca Jehanne zupełnie zmieniła swą wersję: teraz już znak, dany przez nią królowi “był piękny, godny i najbardziej wiarygodny; najlepszy i najbogatszy na świecie”. Stwierdzila także, że on “trwac będzie tysiąc lat i więcej. Moj znak jest w skarbcu króla”. Proszę tez zwrócić uwagę na poniższy opis z jej zeznania:
– “…Dziękowalam Panu Naszemu za wybawienie mnie z kłopotu, jaki miałam z duchownymi z naszego stronnictwa, którzy argumentowali przeciwko mnie; i uklękłam kilka razy. Anioł od Boga i od nikogo innego, posłał znak memu królowi; i za to wiele razy dziękowałam Panu Naszemu. Księża z naszego stronnictwa przestali mnie atakować, gdy poznali ten znak”
“Zatem duchowieństwo z twego stronnictwa widziało ten znak?”
– “Gdy moj król i ci, co byli z nim, zobaczyli znak oraz Anioła, który go przyniosł, spytałam mego krola, czy był przekonany. Powiedział, że tak. Potem odeszłam i poszłam do małej kaplicy w pobliżu. Słyszałam od tamtej chwili, że po moim wyjsciu ponad trzysta osób widziało znak. Z miłości do mnie oraz by mnie nie wypytywano, Bóg pozwolił pewnym ludziom z mego stronnictwa zobaczyć znak na jawie.”
“Czy twój król oraz ty, oddaliście cześć Aniołowoi, który przyniosł znak?”
– “Tak; pozdrowiłam go, uklękłam i zdjęłam czapkę.”
Rzecz jasna, ze strony ani króla ani kogokolwiek obecnego wówczas w Chinon (również z owych “ponad trzystu osób”) nigdy, nawet podczas procesu rehabilitacyjnego Joanny, nie pojawiło się żadne potwierdzenie powyższej historii. Joanna poszła “na całego” w wymyślaniu i ubarwianiu tej wersji przed sądem inkwizycyjnym. 13 marca w historii tej pojawiły się jednak prawdziwe elementy, które mogą pomóc w zidentyfikowaniu jej jako swego rodzaju alegorii:
“Znakiem było to, że Anioł zapewnił mego króla, przynosząc mu koronę, że będzie on miał całe krolestwo Francji z pomocą Boską i poprzez mój wysiłek; że miał zacząć pozwolić mi działać – czyli dać mi zbrojnych mężów; i że w przeciwnym wypadku nie zostanie tak prędko koronowany i konsekrowany.”
Opis zaś owego znaku – owa fantazja – jest pomieszany gęsto z opisem koronacji w Reims:
“W jaki sposób Anioł niósł koronę? I czy osobiście włożył ją na głowę króla?”
– “Korona była dana Arcybiskupowi – to jest Arcybiskupowi Reims (abp Regnault de Chartres – przyp. MM) jak mi się zdaje, w obecności króla. Arcybiskup otrzymał ją i dał ją królowi. Byłam przy tym obecna. Potem koronę umieszczono wsród skarbow krola”.
Mamy tu zatem do czynienia z alegorią (tak jak w innej literaturze z chodzeniem po wodzie czy fizycznym zmartwychwstaniem), choć wypada przyznać, że opowiedziana ona została w formie mogacej istotnie sprawić na sędziach wrażenie krzywoprzysięstwa.
Natomiast przedmiotem kontrowersji jest coś innego. Gdy wydano na Joannę ostateczny wyrok (29 maja 1431) i poinformowano ją o tym następnego ranka (30 maja) oraz o tym, że za chwilę zostanie zabrana na egzekucję, Joanna wyznać miała, że jej głosy ją “oszukały” (spodziewała się bowiem uwolnienia) oraz to, że w spotkaniu z królem Karolem to ona sama była tym aniołem, który objawił mu boski znak. Reakcja Joanny była zatem analogiczna do jej wyrzeczenia z 24 maja oraz do jej (wyrażonej dopiero wówczas!!!) gotowości podporządkowania się papieżowi (2) . Osobiście nie biorę jej tych chwil słabości za złe. Skoro Chrystusowi wolno było narzekać, że “Bóg go opuścił” (Mt 27;46, Mk 15;34), to cóż złego, jeśli Joanna d’Arc uległa podobnemu wrażeniu? Na dodatek określenie, że ona sama “była tym Aniołem”, który przyniósł jej królowi koronę, uważam za jedną z najlepszych i najpiękniejszych wypowiedzi jej przypisanych, bardzo zgrabnie podsumowującą rolę, jaką odegrała w tym wydarzeniu; rolę, którą król Karol VII osobiście podkreślił, gdy podczas jego koronacji stała tuż za nim ze swym sztandarem, który jako jedyny wniesiony wtedy został do katedry w Reims.
Przedmiotem kontrowersji jest to, że owe wyznania, w formie zeznań siedmiu duchownych rozmawiajacych z nia tego dnia w miejscu jej uwięzienia, spisane i zaprzysiężone, nie stanowią integralnej części dokumentów procesu w Rouen, zostały zaś do owych dokumentów dołączone 7 czerwca 1431 roku, zatem osiem dni po egzekucji Joanny. Trzech notariuszy procesu odmówiło również podpisania tego dokumentu, najprawdopodobniej zresztą dlatego, że nie byli oni obecni tego dnia w celi Joanny i nie byli w związku z tym świadkami odbytej tam rozmowy. Fakty te skłaniały – i w dalszym ciągu skłaniaja – wielu autorów do wyrażania opinii, że dokument ten jest fabrykacją biskupa Cauchona i że z prawdą nie ma on absolutnie niczego wspólnego (zachęcam do zapoznania się z takimi argumentami http://www.stjoan-center.com/novelapp/joaap02.html ). Osobiście skłaniam się ku wnioskowi przeciwnemu, choć zdaję sobie również sprawę, że kwestia autentyczności tego zapisu w niczym nie zmienia znaczenia zeznan złożonych wcześniej przez Joannę w tej kwestii, a jak sami widzieliśmy, owe zeznania w swej końcowej części jak najbardziej potwierdzają tezę o niej jak o owym “aniele”.
Zwraca też uwagę fakt, że nawet po 25 latach po egzekucji Joanny jej niegdysiejsi sędziowie wciąż nie do końca potrafili wycofać się ze swych pierwotnych opinii na jej temat. Na przykład Jean Beaupere, teolog i kanonik z Rouen, już w pierwszym zdaniu swego zeznania podczas pierwszego dochodzenia w sprawie “rehabilitacji” Joanny stwierdził, że:
“Co do wizji wspomnianych podczas Procesu wspomnianej Joanny, reprezentowałem i wciąż reprezentuję poglad, że wynikały one bardziej z przyczyn naturalnych i ludzkiej intencji niż z czegokolwiek ponadnaturalnego.”
“Joanno, idź w pokoju…”
Krótko przed wyrokiem wygłoszone zostało kazanie, ktorego motywem przewodnim był cytat z Nowego Testamentu, a mianowicie z 1 Kor. 12;26 (“Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki…”)
Joanna słuchała kazania w spokoju, nie probując przerywać (na zdjęciu: model sceny egzekucji). Po kazaniu ks. Midiego Cauchon wezwał ją, by pomyślała o zbawieniu swej duszy. Towarzyszyli jej w tym momencie dwaj dominikanie (Ladvenu i de la Pierre). Nastepnie odczytano wyrok, którego fragmenty zacytowano na wstępie. Gdy odczytany został wyrok, Midi zwrócił się do Joanny mówiąc “Joanno, idź w pokoju. Kościół nie może cię juz dłużej chronić i przekazuje cię ramieniu świeckiemu”. W tym momencie Joanna, ubrana w czarną szatę i z chustą na ogolonej głowie została dodatkowo ‘ukoronowana’ mitrą z napisem “heretyczka, wtórna heretyczka, apostatka, bałwochwalczyni” por. Mt 27;29). Ukląkłszy, zaczęła prosic wszystkich o modlitwe za nia oraz o przebaczenie. Mówiła – jak relacjonuje świadek, ks. Jean Massieu – około pół godziny. Wielu spośród paru tysięcy ludzi tam obecnych było głeboko poruszonych, natomiast otaczajacy gęsto Joannę zołnierze angielscy kwitowali jej słowa gromkim śmiechem. Ks. Loyseleur, który odegrał wyjątkowo paskudna rolę w jej procesie (przebywał z nią przez pewien czas w jej celi udając stronnika Karola VII i słuchając jej spowiedzi, a nastepnie donosił sędziom), nie wytrzymał i z płaczem odszedł (por. Mt 27;3-4). Musiał udać się do lorda Warwicka szukając ochrony, gdyż niektórzy żołnierze wygrażali mu jako zdrajcy. Wkrótce ratował się ucieczką z miasta. Odszedł również Guillaume Manchon, jeden z notariuszy sporządzających protokoły procesu. Nie został odczytany jednak – wbrew istniejącej procedurze – żaden wyrok władzy świeckiej. Joannę odprowadzono jedynie do miejsca, w którym zasiadł urzędnik sądowy miasta Rouen. Wykonał on gest ręką, mówiąc “bierzcie ją, bierzcie ją!”. Natychmiast została zawleczona przez żołnierzy na rusztowanie stosu.
Do pala, do którego została przykuta, przybita była tablica z napisem zawierającym wszystko to, o co ją publicznie oskarżano:
“Joanna, która zwała siebie Dziewicą, kłamczyni, zgubnie oszukująca lud, czarownica, przesądna, bluźnierczyni przeciw Bogu, zniesławiająca wiarę Jezusa Chrystusa, samochwalcza, bałwochwalcza, okrutna, rozwiązła, przywołująca demony, apostatka, schizmatyczka i heretyczka”.
Istotnie, trudno chyba było w jednym zdaniu pomieścić więcej epitetów. Tak nawiasem, umieszczanie tablic z napisami w miejscach kaźni rozmaitych heretyków było zwyczajem, który trwał całe stulecia – por: Mt 27;37 , Mk 15;26, Lk 23;38 i Jn 19;19).
Joanna przywoływać teraz zaczęła owych świętych, którzy byli dla niej inspiracją, szczególnie św. Michała Archanioła.
Gdy jeszcze jej ręce nie były skrępowane, poprosiła o krzyż i jeden z angielskich żołnierzy naprędce wykonał dla niej krzyżyk z dwóch patyków. By go nie zgubić, włożyła go za pas, pod swoją czarną szatę. Chciała jednak, by przyniesiono jej krucyfiks i trzymano go tak, by mogła go widzieć. Massieu posłał więc Isambarda de la Pierre po taki krucyfiks do pobliskiego kościoła Saint Sauveur, sam zaś wspiął się na rusztowanie ze słowami pociechy dla skazanej.
Żołnierze zaczęli w międzyczasie okazywać zniecierpliwienie przedłużającą się procedurą. “Cóż to, księże,” – zawołał jeden z nich – “chcesz nas tu trzymać do obiadu?”
Krótko przed dwunastą w południe zapłonął więc jeden z najsłynniejszych stosów w historii. Poczucie wazności własnej misji zdawało się nie opuszczać Joanny nawet wówczas: gdy płomienie wznosiły się coraz wyżej, jeden ze świadków usłyszał jej wołanie “Ach, Rouen! boję się wielce, że cierpieć będziesz za moja śmierć!” (“Ah, Rouen! j’ay grant paour que tu ayes à souffrir de ma mort'”). Ostatnim jej słowem słyszanym przez świadkow, było głośno powtarzane “Jhesus! Jhesus!”
Zmarła od wysokiej temperatury na szczycie rusztowania zanim jeszcze dosięgły jej płomienie. Dopiero po pewnej chwili od ognia zajęło się jej odzienie. Gdy spłoneło, katom nakazano przygaszenie ognia tak, by pokazać tłumowi jej nagie ciało i zademonstrować (oraz sprawdzić), że rzeczywiście nie żyje (por. Jn 19;34). Krążyły bowiem pogłoski, że może ona nawet w ostatniej chwili uciec (była wszak “czarownicą”…). Dopiero po chwili rozpalono ogień na nowo.
Spór o Joannę
To, że nie chciała umierać, potwierdza jedynie jej wolę życia, brak u niej jakichkolwiek skłonności do męczeństwa, samobojstwa czy masochizmu, co w gruncie rzeczy czyni jej śmierć prawdziwa “pasją”, śmiercią osoby o jak najbardziej zdrowych ludzkich reakcjach i zdrowym umyśle. Była osobą, której męczeństwo narzucono, a nie osobą, ktora w chorym widzie chciałaby być męczona. Zgadzam się tu całkowicie z angielskim autorem Edwardem Lucie-Smithem, który stwierdził, że “Joanna nie miała w sobie nic z owego masochizmu, ktory często znamionował temperament męczenników” (“Joan of Arc”, 1976). To wyraźna zaleta, nie ujma. Jest to w jaskrawej opozycji do męczeństwa niektórych wczesnych chrześcijan, ktorzy wręcz łakneli śmierci za swe przekonania, bo uważali ją za swój święty obowiązek, jak św. Ignacy z Antiochii, który w drodze na spodziewaną egzekucję w Rzymie (ok. 110 r.n.e.) pisał w swym liście do Rzymian, by za żadna cenę nie próbowali go ratować, bo on chce stać się “ciałem Chrystusa” mielonym zębami lwów, lub też jak pewna grupa chrześcijan z rzymskiej prowincji “Azja” (dzisiejsza Turcja), którzy stawili się u tamtejszego prokuratora żądając, by ich kazał uśmiercić za wiarę. Mądry Rzymianin mógł jedynie odpowiedzieć im, ze tego nie zamierza uczynić, jeśli jednak chcą umrzeć, to proszę bardzo, istnieją skały, klify i powrozy, niechaj sami się obsłużą. Brak wiadomosci, czy istotnie to zrobili, wypada zatem mieć nadzieję, że lekka kpina rzymska znalazła drogę do ich umysłów i skutecznie przywołała ich do porządku.
Opór Joanny przed śmiercią połączony z jej niewatpliwą i niepodważaną przez nikogo odwagą nadaje jej “pasji” dodatkowego wyrazu autentyzmu, bez konieczności tworzenia sztucznych mitologii i legend, tak bujnie kwitnących tam, gdzie brak szczegołowych zapisów potwierdzających bieg wypadków. Tak, to prawda, o Joannie też mitologizowano na potęgę, ale przynajmniej w jej wypadku stosunkowo łatwo oddzielić prawdę od fikcji.
Choć jednak Joanna nie pragnęła męczeństwa, nie zmienia to faktu, ze męczennicą się istotnie stała. I to jak najbardziej męczennicą za wiarę. Nie męczennicą za tę oficjalną wiarę Kościoła, za takową Kosciół nie mógł jej uznać, bowiem ani francuscy duchowni, którzy ją skazali ani ich angielscy mocodawcy nie byli wrogami Kościoła Katolickiego i nie zajmowali się jego prześladowaniem. Stąd tez oficjalnie Joanna została kanonizowana (aż 489 lat później!) nie jako “święta męczennica“, lecz jako “święta dziewica“. Jednak bez swej śmierci oraz jej okoliczności wątpliwe jest, czy kiedykolwiek zdecydowanoby się ją w ogóle kanonizować. Tymczasem pomimo ewidentnych podtekstów politycznych procesu oraz pomimo angielskiej zapowiedzi, że jeśli inkwizycja jej nie skaże, to oni, Anglicy, sami wytoczą jej proces, pozostaje poza wszelkimi watpliwościami, że przyczyną jej egzekucji była jej wiara, lub też – by wyrazić to jaśniej – rodzaj tej wiary. Z całą pewnością nie została stracona, bo była kobietą. Nawet nie za to, że prowadziła wojsko, w końcu wielu to czyniło. Nie zemszczono się na niej jako na osobie ze stanu włościańskiego. W końcu wielu zbrojnych – i to wysokich rangą – miało podobne ‘korzenie’, lecz zostali szlachcicami. Przypomnijmy raz jeszcze to, co wspomnieliśmy powyżej: w chwili swego procesu Joanna już od półtora roku oficjalnie nie zaliczała się do stanu włościańskiego. Nie zabito Joanny dlatego, że wygrywała bitwy. W końcu zdarzało się jej również przegrywać, jak podczas próby zdobycia Paryża czy pod La Charite. Wielu też dowódców – i to również znakomitych – dostawało się do niewoli i nie kończyło na stosach. Ale patrzmy na nią: ona ścięła włosy jak mężczyzna, ubierała się po męsku, chodząc w ubiorach pokazujących kształt jej nóg i na dodatek śmiała “bezczelnie” twierdzić, że na wojnę posłał ją Pan Bóg osobiście, posługując się jako swymi kurierami dwiema świętymi i jednym archaniołem! Jak gdyby jeszcze tego nie było dość, potrafiła wygrywać! Mało tego: doprowadziła do koronacji swego króla i spowodowała, że stronnictwo tego króla ożywiło się w wojnie i przejęło inicjatywę! Tego już było zdecydowanie za wiele dla zwolenników ‘ideologicznego’ status quo !
Taka osoba mogła – biorąc pod uwagę mentalność średniowieczną – być tylko inspirowana. Inspirowana albo przez Boga, albo przez diabła. Zakładając nawet, że Anglicy chcieli się jej pozbyć za wszelką cenę – nie musieli tego czynić za pomocą ‘kanału’ inkwizycji. Zabójstwa wybitnych jednostek przecież się zdarzały i bez takich ceregieli i to również w Anglii: sam ówczesny król Anglii, Henryk VI, zakończył później życie jako ofiara mordu. Ale sposób, w jaki prezentowała się publicznie Joanna, czynił pokusę posłużenia się inkwizycją tym wiekszą, im bardziej różniła się od ustalonego wzorca ‘normy’ i im bardziej przypisywano jej świętość już za życia oraz tym bardziej im bardziej takiego procesu domagali się eklezjaści (pamiętajmy: to duchowni oraz teologowie jako pierwsi wystąpili z inicjatywą procesu Joanny d’Arc, nie świeccy politycy!). Niechaj nie myli nas fakt, że sędziowie Joanny opłaceni zostali z kiesy króla angielskiego. Jesli się uważnie przeczyta zapis wypowiedzi Joanny w procesie, nasunie się wniosek, że nawet gdyby był to proces uczciwszy niż był w rzeczywistości, to i tak mogłaby ona zostać skazana przez swych sędziów, choć może niekoniecznie na karę śmierci.
Niejednokrotnie spotkać się można z opinia, że Joanna d’Arc była “pierwszą protestantką”. W taki sposób przyznawano jej “pierwszeństwo” zresztą w szeregu kwestii, np. nazywając ja “pierwszą nacjonalistka” (co w takim razie należałoby powiedzieć np. starożytnych Rzymianach, Grekach czy Żydach?), “pierwszą feministką” (to co by powiedziec o Kleopatrze?) i tak dalej. Co zaś do “protestantyzmu”, to ktoś kiedyś wyrazić się miał w USA, że była ona “baptystką” (ktoś inny to wyśmiał, sugerując sarkastycznie, że była zapewne Południową Baptystką). Oczywiście piszący odnotowuje wszelkie powyższe sugestie z niekłamaną satysfakcją, jako że są one wyrazem oczywistej fascynacji tą francuską świętą i bohaterką. Dziś wielu zgłasza ‘pretensje’ do niej, uważając ja za swoją: kościoły (na zdjęciu: św. Teresa z Lisieux przebrana za Joannę d’Arc) , grupy społeczne i polityczne (we Francji od prawicy – jak Front Narodowy, mający ją za swój symbol – do lewicy, włącznie z partią komunistyczną), feministki itd. Nie zawsze jednak tak było. Kościół Katolicki, do którego należała (innego wówczas zreszta nie było), “czekał” z jej kanonizacją prawie pięć wieków (choć bardziej wątpliwych “bohaterów” – jak np. Domingo Guzmana, zwanego “swiętym Dominikiem” – potrafił zaliczyć w poczet świętych w sposób nazywany przez Niemców “Blitzschnell“), protestanci nie zawsze uważali ją za “pierwszą protestantkę”, a ludzie Oświecenia niejednokrotnie kpili z jej prostej wiary i mistycyzmu, np. Voltaire nie zostawiał na niej przysłowiowej “suchej nitki”.
Jeśli Joanna d’Arc miałaby zostać uznana za protestantkę, to nie w sensie posiadania pogladów odpowiadajacych doktrynie jakiejkolwiek konkretnej denominacji. Chodziło tu o to, że postawiła własne doświadczenie religijne wyżej niz autorytet Kościoła, łącznie z papieskim. Uważna lektura protokołów zarowno procesu skazujacego jak i późniejszego o 25 lat procesu rehabilitacyjnego pokazuje niedwuznacznie, że chociaż nie ma najmniejszych watpliwości co do jej ewidentnie katolickich wierzeń, nie mieściła się ona całkowicie w ramach ustalonego modelu prawowierności. Skazano ją w końcu nie na podstawie zeznań jakichkolwiek świadków, lecz na podstawie tego co i jak sam mówiła.
Jesli świadectwem “protestantyzmu” Joanny miała być jej ‘niezależność’ od autorytetu Kościoła Katolickiego, to równie dobrze możnaby ją np. zaliczyć do katarów lub gnostyków. Tymczasem nie w tym rzecz. Zasmucające jest natomiast, że ze strony katolickich apologetów stwierdzenia o “protestantyzmie” tej świętej doczekało się (zbyt często) równie ‘rzetelnych’ komentarzy o jej całkowitej ‘prawowierności’ i bezwarunkowym podporządkowaniu się autorytetowi Kościoła. Przykładem niechaj będzie bardzo emocjonalny artykuł Virginii Frohlick p.t. “Saint Joan of Arc – The First Protestant?” (http://www.stjoan-center.com/topics/Wycliff.html ). Pomińmy tu już ewidentny błąd autorki, spłycający protestantyzm niemal wyłącznie do kwestii buntu wobec hierarchii katolickiej. Autorka stwierdza np., ze Joanna “w pełni zdawała sobie sprawę, że duchowni zebrani w celu sądzenia jej nie reprezentowali Kościoła Rzymsko-Katolickiego, lecz de facto służyli interesom króla Anglii. Wiedziała, że nie będzie mieć uczciwego procesu z ich strony, toteż odmówiła podporządkowania się ich autorytetowi”.
W powyższym prawdą jest jedynie, że oskarżona wiedziała, że sędziowie służą Anglikom i że niczego dobrego nie może się po nich spodziewać. Co do reprezentatywności owych sędziów jako przedstawicieli Kościoła, sprawa jest już mniej jasna. To bowiem, że duchowni służyli krolowi Anglii, nie czynilo ich niegodnymi reprezentowania Kościoła. Tacy duchowni jak arcybiskup Regnault de Chartres, który koronował Karola VII (tak nawiasem: ten arcybiskup również zwrócił się przeciwko niej) czy też duchowni, którzy “badali” Joannę w Poitiers służyli interesom krola Francji i z tego powodu nikt nie podważa ich świadectwa jako niereprezentatywnego dla Kościoła, choć było ono sprzeczne z orzeczeniami duchownych francuskich z “obozu” angielskiego.
“Redemptionis Sacramentum”
Jednym z niewymienionych tu jeszcze hierarchów, niejako patronującym procesowi w Rouen, był Henry Beaufort, biskup Winchester, będący również kardynałem. W kaplicy, w której znajduje się jego sarkofag w katedrze w Winchester (Hampshire, Anglia), naprzeciwko tego sarkofagu umieszczono później, już po kanonizacji Joanny d’Arc (a konkretnie w 1923 roku) jej posąg. Stoi on wyżej niż sarkofag. Joanna “spogląda” więc, ze swym mieczem w dłoni, na kardynała z góry. Cała kompozycja zdaje się sugerować pytanie: “No, i kto w końcu tak naprawdę wygrał?” W Anglii, w której o Joannie za jej życia nie mówiono inaczej niż jako o wiedźmie, do XIX wieku stosunek do niej zmienił się zupełnie. A w nowszych czasach angielscy autorzy zaczęli pisywać najlepsze biografie Joanny, lepsze nawet niż Francuzi.
“Re ligare” to tyle, co “ponownie połączyć”, w tym wypadku ludzi ze światem ducha (stąd: “religia”). Jakby nie interpretować Joanny d’Arc, jedno jest pewne: że w jej wypadku owo “ponowne połączenie” istotnie nastąpiło. Joanna wierzyła – w SIEBIE, poza tym, że wierzyła jeszcze w coś innego; lub też jaśniej: uwierzyła w siebie za pomocą wierzenia w coś innego. Czy to świadomie, czy podświadomie, czy też zupełnie przypadkowo, była w stanie wykorzystać swoj potencjał intelektualny i zainspirować jeszcze wielu innych ludzi. Nie wiemy dokładnie jak takie wewnętrzne inspiracje nastepują w człowieku, są to dla nas tajemnice (“sacramenta”; “mysteria”). Można przystępować do tego, co oficjalnie nazywamy sakramentami nie wiadomo ile razy, ale najważniejszy jest ich rezultat. Jesli jest on pozytywny, to znaczy jeżeli istotnie “rodzimy się ponownie”, to w ten sposób na nowo ustanawiamy sakrament. Ustanawiamy go nawet wtedy, jeśli do żadnego formalnego sakramentu nie przystępujemy.
Sama Joanna, która przyjmowała Komunie Święta wyjątkowo regularnie, uwierzyła w siebie przeciez nie dlatego, że do tego sakramentu przystępowała. To jej własne doświadczenie (jakiegokolwiek rodzaju by ono nie było, a niektórzy autorzy mają interesujące poglądy na jego temat) spowodowało owo “narodzenie się” tej Joanny d’Arc, którą zna, którą interpretuje i o którą spiera się historia (w samej tylko Francji przed rokiem jej kanonizacji ukazało się co najmniej 12 tysięcy publikacji na jej temat). A ponieważ zapisała się w tej historii na trwałe, a egzekucja jeszcze jej w tym dopomogła, tak więc w tym sensie ona również “zwyciężyła śmierć”.
“Jedno życie jest wszystkim, co posiadamy i żyjemy nim tak jak w nie wierzymy. Lecz poświęcać to czym się jest i żyć bez wiary jest losem gorszym niż umieranie”
(Jeanne d’Arc)
Post Scriptum
Pierre Cauchon, biskup Beauvais, były rektor Uniwersytetu Paryskiego, przewodniczący trybunału w Rouen. W czasie, gdy trwał proces, liczył sobie około 60 lat. Miał nadzieję zostać arcybiskupem Rouen i uzyskał nawet poparcie angielskiego regenta, księcia Bedforda, jednakze kler w Rouen był temu przeciwny, skutkiem czego Cauchon zadowolić się musiał biskupstwem Lisieux. Był jednakże postacią szanowaną przez Anglikow, w których imieniu podejmowal rozmaite specjalne misje. Był tez Wielkim Strażnikiem Pieczęci pod nieobecność kanclerza. Zmarł nagle na atak serca 18 grudnia 1442 roku podczas golenia, w wieku 71 lat.
Gdy w latach rehabilitacji Joanny przybrała na sile fala nienawiści wobec jego osoby, jego zwłoki zostały wywleczone z sarkofagu przez rozwścieczony tłum, porzucone w rynsztoku i profanowane załatwianiem na nie potrzeb naturalnnych… Nie kończyły się żarty na temat nazwiska “Cauchon”, które wymawia się podobnie do słowa “cochon” oznaczającego we francuskim tyle, co “świnia”.
Regnault de Chartres, arcybiskup Reims, prymas Francji (1380 – 1444), zrobił szybką karierę zarówno w kościele jak i w dyplomacji. Został arcybiskupem Reims w wieku 34 lat (1414), dziesięć lat później Karol VII mianował go kanclerzem Francji. Był głównym architektem dyplomacji Karola VII, dla którego usiłował podminować (początkowo nieskutecznie) sojusz angielsko-burgundzki. Zawsze preferował dyplomacje wobec działan zbrojnych. Początkowo poparł Joanne d’Arc i brał udział w jej eklezjalnym egzaminowaniu w Poitiers. Później jednak zwrócił się przeciwko niej, widząc w niej zagrożenie dla swych wysiłków dyplomatycznych pojednania Karola z księciem Burgundii Filipem Dobrym i to mimo faktu, że jego polityka zbliżenia z Burgundią zaczęła przynosić owoce dopiero po wzmocnieniu Karola jego zwycięstwami inspirowanymi przez Joannę (3). Jest najbardziej podejrzanym o celowe zagubienie lub zniszczenie zapisu badania Joanny w Poitiers, zapisu, do którego później Joanna często odwoływała się podczas swego procesu w Rouen. Dla polepszenia stosunkow z Burgundią sabotował wysiłki wojenne Joanny d’Arc, a nawet próbował przekonać władze miasta Compiegne do podporządkowania się księciu Burgundii, usiłując doprowadzić do “wynajęcia” tego miasta Filipowi Dobremu, na co jednak samo Compiegne nigdy nie wyraziło zgody. Po pojmaniu Joanny przez Burgundczyków pod murami Compiegne (23 maja 1430) nie uczynił absolutnie niczego, by niewygodną sobie Joanne uwolnić z rąk burgundzkich, a potem angielskich, nie próbował nawet – choć mógł, jako prymas – kompletnie zdezawuować podległego sobie biskupa Beauvais jako sędziego w procesie inkwizycyjnym. Jego największym sukcesem dyplomatycznym byl układ w Arras między Karolem a księciem Burgundii (1435), kończący erę sojuszu anglo-burgundzkiego.
Karol VII de Valois, król Francji (1403 – 1461) koronowany w Reims 17 lipca 1429, z udziałem Joanny d’Arc). Jeden z najbardziej zaskakujących monarchów francuskich. Wątłego zdrowia i słaby fizycznie (4) , trapiony był trwogą o własne zdrowie i życie (był 11 dzieckiem swych rodziców, kilkoro sposród nich zmarło bardzo wczesnie), cierpiał na fobie związane z konstrukcjami drewnianymi odkąd drewniana podłoga kiedys się pod nim zapadła. Obawiał się osób sobie nieznanych, współczesni jemu notują, że gdy spożywac miał posiłek w towarzystwie obcej osoby, potrafił bez przerwy się w nią wpatrywac, zapominając o jedzeniu. Nie był nawet pewien tego, czy był synem swego ojca. A jednak ten król, z wrodzoną sobie inteligencją potrafił reformować stopniowo swoje panstwo. Przeprowadził m.in. reformę wojskową poczynając od 1439 roku, zapoczątkowując w ten sposób istnienie we Francji stałej armii. W 1454 roku ponownie ustanowił trzy izby parlamentu. Wcześniej, w 1438 roku uregulował stosunki między kosciołem francuskim a papiestwem, redukując wpływ tego ostatniego m.in. poprzez zagwarantowanie sobie, a nie papieżowi, prawa mianowania biskupów oraz przełożonych zakonnych. Ostatecznie zjednoczył Francję pod swoimi rzadąmi w roku 1453, po zwycięstwie pod Castillon. A i wtedy poza jego władzą bylo m.in. Bordeaux, ktore preferowalo rządy angielskie, gdyż z Anglią związane było przez trzy stulecia. Zdobyte zostało dopiero po długim oblężeniu i pozostało ponure przez całą następną generację.
Henryk VI of Lancaster, król Anglii (1421 – 1471) jedyny syn legendarnego Henryka V, znakomitego stratega i wojskowego, który rozgromił siły francuskie, znacznie większe od własnych w bitwie pod Agincourt (Azincourt) w październiku 1415 roku; w czasie, gdy miał miejsce proces Joanny, Henryk VI liczył sobie zaledwie 9 lat i był obecny w Rouen, a nawet zamieszkiwał w zamku, w którym była więziona. W jego imieniu władzę sprawował wtedy jego wuj, regent Bedford. Oficjalnie koronowany na krola Francji 16 grudnia 1431, nigdy nie powtórzyl sukcesów swego sławnego ojca. W roku 1435 utracił Burgundię jako sojusznika, a w nastepnych latach resztę Francji. W 1453 roku poważnie zachorował: nie potrafił chodzić ani nawet stać, cierpiał także na utratę pamięci. W Anglii czynnie wystapił przeciw niemu Ryszard, książę Yorku, gromiąc siły krolewskie w bitwie pod St. Albans 22 maja 1455 roku. Ostatecznie Henryk został obalony przez syna Ryszarda, Edwarda, który proklamował siebie królem Edwardem IV. Henryk ukrywał się przez pewien czas na północy Anglii, pózniej został schwytany i osadzony w Tower. 21 maja 1471 roku został zamordowany, najprawdopodobniej przez Ryszarda, księcia Gloucester, przyszłego króla Ryszarda III.
Pierre i Jean d’Arc, bracia Joanny Obydwaj podążyli za swą siostrą, by służyc orężnie królowi. Pierre został nawet pojmany do niewoli wraz z nią, później jednak odzyskał wolność, którą musiał sobie wykupić, niemal doszczętnie się przy tym rujnując. Obydwaj zostali podniesieni do stanu szlacheckiego przez króla w grudniu 1429 roku i od tej pory posługiwali się herbem nadanym rodzinie oraz nazwiskiem “du Lys”. Jean później brał udział w przygotowywaniu procesu rehabilitacyjnego jego siostry, m.in. sformował komisję mającą na celu zebranie ewidencji dotyczącej Joanny z ich rodzinnych stron oraz przygotowanie świadków. Obydwaj bracia zostali szczodrze obdarzeni, nie tylko przez króla zresztą. Wiadomo np. że Jean wręcz domagał się subsydiów od króla i od miasta Orleanu. Obydwaj bracia – co zaskakujące – “rozpoznali” ‘cudownie ocalałą’ Joannę w pewnej oszustce znanej jako “Madame des Armoises”, imieniem Claude.
Przypisy
1. Później nawet William Caxton, autor, tłumacz i pierwszy drukarz angielski (14211491) nie negował faktu dziewictwa Joanny d’Arc, owej “dziewicy, co jeździła konno jak mężczyzna i była dzielnym kapitanem” (“this mayde who rode lyke a man and was a vaulyant captayn”). Co najwyżej utrzymywał, że twierdziła ona, że jest w ciąży, lecz później się okazało, ze jednak nie i została spalona w Rouen (“and then she sayd that she was with chylde, wher by she was respited a whyle; but in conclusyon it was founde that she was not with chylde, and then she was brent in Roen”) – cyt. Przez Victorie Sackville-West.
2. Podporządkowala się wtedy rowniez Kosciołowi we wszystkim, czego od niej zaządano. Działała ewidentnie powodowana strachem, jako że grożono jej egzekucja (“…’Uczyń to teraz, albo spłoniesz jeszcze dzisiaj’. Joanna wtedy powiedziała, że raczej podpisze niż się da spalić”). “Niechaj zapis wszystkiego, co powiedziałam i uczyniłam, zostanie przesłany do Rzymu, do Papieża. Podporządkowuję się jemu i w pierwszym rzędzie Bogu.” I jeszcze raz: “Odwołuję się do Boga i naszego Ojca Świętego, Papieża”. Nie ma jedynie pewności co do tego, czy dokument, który podpisała, jest tym, który dołączony został do oficjalnych dokumentów procesu. To jedyna kontrowersja w owej sprawie.
Jednak już parę dni pózniej, 28 maja, znaleziono ją w jej celi ubraną jak poprzednio – po męsku. Odwołała też swe wyrzeczenie z 24 maja, mówiąc, że jej ‘głosy’ miały jej za złe “…tę zdradę, na którą się zgodziłam, aby się wyprzeć i wyrzec dla ratowania życia! Potępiłam siebie, by ratować życie! ” (…) “Gdy byłam na szafocie w czwartek, moje Głosy mówiły mi, gdy kaznodzieja przemawiał: ‘Odpowiadaj mu śmiało, temu kaznodziei!’ I zaprawdę to fałszywy kaznodzieja” (…) “…moje Głosy mówiły mi od czwartku: ‘Wyrządziłaś wielkie zło deklarując, że to, co uczyniłaś, bylo niesłuszne’. Wszystko co powiedziałam i odwołałam, powiedziałam ze strachu przed ogniem”. Tym razem notariusz na marginesie zanotował: “responsio mortifera” …
3. Po tym, gdy dotarła do niego wiadomość o uwięzieniu Joanny, skwitował to zimno w swoim liście do mieszkańców Reims: “nie chciała sluchać rady, lecz czynić wszystko według własnego życzenia” (…) “Stała się pełna pychy z powodu bogatych strójow, które zaczęła nosić. Nie czyniła tego, co nakazał Bóg, lecz własną wolę”. Znalazł im nowego ‘codotwórce’, pewnego młodego pasterza, który “mówił nie mniej i nie więcej niż Dziewica Joanna; i który ma nakaz od Boga towarzyszyć wojskom króla”. Jak widać, wiara w inspirację boską Joanny była u tego arcybiskupa dość ograniczona. A ów pasterz, imieniem Guillaume, dostał się w ręce wroga (lorda Warwicka) już w pierwszej bitwie (między Beauvais i Savignies w Szampanii), wojsko francuskie poszło w rozsypkę. Nieszczęsny Guillaume pół roku później został przez Anglików zaszyty żywcem w worku skórzanym i wrzucony do Sekwany.
4. “wątłego zdrowia i słaby fizycznie” – do tego stopnia, że nawet na jego temat żartowano. Półtora wieku po wydarzeniach tu omawianych, William Shakespeare umieścił w częsci pierwszej swego dramatu “Henryk VI” scenę, w której Karol VII i Joanna d’Arc postanowili zmierzyć się ze sobą w walce, przy czym Karol przegrał.
Michał Monikowski
Perth, Australia