Jestem antyjudaistą.
Na czym polega ten antyjudaizm? Oczywiście nie na postulacie zakazu praktykowania judaizmu, nie na postulacie zamykania synagog lub potępiania całej religii judaistycznej, a już tym bardziej nie na wrogim stosunku do judaistów.
Rozumiemy bowiem, że każda religia, jako tworzona i wyznawana przez ludzi, jest bardzo ludzkim „systemem praktyk, określającym relację pomiędzy różnie pojmowaną sferą sacrum (świętością) i sferą boską, a określonym społeczeństwem, grupą lub jednostką” (Wikipedia). Oznacza to, że praktycznie każda religia posiada w sobie coś, co jest w stanie zaoferować dosłownie każdemu człowiekowi. Co więcej, praktycznie nie ma religii, które nie posiadałyby czegoś wspólnego z innymi religiami. Przedrostek „anty-„ przed słowem „judaizm” nie oznacza zatem tu wrogości i odnosi się do znacznie szerszego spektrum poglądów i postaw niż wrogość czy nienawiść. Niechaj za porównanie posłuży tu przykład chrześcijański: jeżeli pośród chrześcijan ktoś nie akceptuje dogmatu o „Trójcy Świętej”, to określa się kogoś takiego jako „antytrynitarza”. Czy jednak użycie słowa „antytrynitarz” oznacza, że ten ktoś nienawidzi trynitarzy, czyli tych, co ów dogmat uznają? Lub też, czy słowo to sugerować ma koniecznie, że ten ktoś nienawidzi Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego? Idę o zakład, że nie…
Tak zwany „naród wybrany”
Mój własny antyjudaizm zatem, poza odrzuceniem tak zwanego „Starego Testamentu” (nie mówiąc już o „Talmudzie”) polega na całkowitym odrzuceniu swoistego kamienia węgielnego religii judaistycznej: tezy o tak zwanym „narodzie wybranym”. Ta kwestia była już omawiana w tekście „Dialogu Marcjonity”, w środkowej jego części oraz w końcowej (ostatnie pytanie „Judaizera” i obszerna odpowiedź „Marcjonity”). Teza o takim „narodzie wybranym” występuje w każdej bez wyjątku odmianie judaizmu, obojętnie czy chodzi o ortodoksyjny, konserwatywny czy reformowany. I w ciągu wieków prowadziła i dalej nieraz prowadzi do wynaturzeń, choćby takich jak te, o których „Dialog Marcjonity” również wspomina, podając konkretne cytaty.
Tak, to prawda: nie każdy rabin i zdecydowanie nie każdy Żyd rozumie tę tezę w sposób sugerujący jakąkolwiek formę supremacjonizmu. Nie brakuje judaistów odrzucających jakikolwiek supremacjonizm. W końcu bowiem to również prawda, że każdą, dosłownie każdą tezę można przeinterpretować i w ten sposób „przekuć” w coś dobrego. Wyobraźmy sobie jednak dwie kompletnie odmienne tezy i nauki: jedną sugerującą supremacjonizm (jak „naród wybrany”) i drugą, która mu jednoznacznie przeczy (jak „dobry Samarytanin”). I niechaj obie te tezy, raz wprawione w ruch dziejów i ciągów pokoleń ludzkich, owocują kolejnymi interpretacjami i postawami. Jak sądzicie: jaki będzie wynik? Która z nich przyniesie w efekcie więcej postaw dobrych niż ta odmienna i która zatrąci większym i bardziej częstotliwym złem i pychą?
Odrzucam zatem tezę o „narodzie wybranym” w jakiejkolwiek postaci interpretacyjnej.
Czy nie dość było już zabawy w „narody wybrane” również i w naszej własnej, chrześcijańskiej historii? I nie tylko naszej: praktycznie wszystkie religie „abrahamiczne” nabawiły się tej wyjątkowo złośliwej choroby i zarazy dziejowej. I co ciekawsze: wszystkie te „bratnie” religie abrahamiczne miały i wciąż mają do pewnego stopnia jakieś ślady tego „nar-wyba” w sobie. Trudno się na przykład dziwić temu, że dochodziło do konfliktów między chrześcijaństwem a judaizmem na przestrzeni dziejów. Judaiści uważali siebie za „nar-wyb”. Chrześcijanie ortodoksyjni też uważali siebie za podobny „nar-wyb”, bo uznali, że odkąd pojawił się Christos, to ci zostaną zbawieni, co pójdą za tym Christosem (czytaj: za instytucją kościoła i jego hierarchią…), a ponieważ judaiści tego nie uczynili, więc utracili wszelkie prawa do swego dziedzictwa i bożego wybraństwa.
Jeżeli w jakimkolwiek kraju żyły obok siebie dwa takie „nar-wyby” i każdy z nich uważał siebie za większego „wyba” niż ten drugi, to praktycznie scena była już gotowa i gotowy scenariusz do konfliktów między takimi „nar-wybami”…
Nie, nie ma i nigdy nie było żadnego „narodu wybranego”. Była co najwyżej pycha tych, co uważali siebie za rozmaite „nar-wyby” i „Herrenvolki”. Wybraństwo Boże to własny wybór godnego życia, dokonany przez osobę, a nie jakiekolwiek „przeznaczenie” zrządzone przez jakiekolwiek bóstwo czy bóstewko mniej lub bardziej plemienne…
Przyjrzyjmy się bliżej judaistycznemu kalendarzowi świąt. Każda religia ma swoje święta. Ale spójrzmy co jest szczególnie często świętowane w judaizmie. Są tam obchody zwycięstw militarnych Żydów nad ich wrogami, to znowu rocznica oblężeniu żydowskiej stolicy, Jerozolimy, przez armię babilońską, to znowu kolejny żydowski triumf wojskowy i wyrżnięcie całej rodziny Hamana. Innym razem to obchody rządów żydowskich królów, rocznica wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej (Pascha), rocznica przełamania murów świątyni w czasach rzymskich. Potem obchody upadku Jerozolimy, zburzenia świątyni Salomona, drugiej świątyni itd. Spójrzmy zresztą sami na listę tych świąt i przekonajmy się w ilu z nich celebruje się samych Żydów. http://en.wikipedia.org/wiki/Jewish_holiday
Przyjrzyjmy się bliżej dwóm takim świętom: Hanukkah i Purim.
Hanukkah (dosł. „dedykacja”), czasami nazywana też „festiwalem świateł” upamiętnia ponowną dedykację t.zw. Drugiej Świątyni podczas rebelii machabejskiej w II wieku p.n.e. Więcej o samej historii tego święta tutaj
http://en.wikipedia.org/wiki/Hanukkah
http://www.myjewishlearning.com/holidays/Jewish_Holidays/Hanukkah/History/Maccabean_Revolt/hanukkah-bride.shtml
http://www.aish.com/jw/s/48922182.html
http://weekendamerica.publicradio.org/display/web/2008/12/20/hanukkah/
Jak pokazują ostatnie dwa z tych czterech linków, Hanukkah ma swoje perturbacje również wśród współczesnych Żydów. Bo współcześnie jest ona interpretowana jako ostrzeżenie dla Żydów, by w żadnym razie nie integrowali się z nami. Dlaczegóż miałbym uroczyście obchodzić coś, co jest interpretowane w taki sposób?
Warte odnotowania jest to, że owa „dedykacja” znaczona jest po prostu wewnętrznym konfliktem wśród Żydów, konfliktem między tradycjonalistami judaistycznymi oraz Żydami hellenistycznymi, do którego to konfliktu wtrąciło się w końcu obce mocarstwo. Był to krwawy konlflikt, który pochłonął tysiące ofiar. Żydzi zhellenizowani również padli w końcu ofiarą rzezi. No, ale zapalono lampy w świątyni… Haaa! A to miałoby być czymś specjalnym? Tak jakby hellenistyczni Żydzi niczego tam nie palili, a jedynie siedzieli tam w egipskich ciemnościach…
Czy wziąłbym udział w celebrowaniu Hanukki? Osobiście nie. Nie zwykłem obchodzić rocznic krwawych masakr jako triumfów religijnych. Nie ta religia, nie ten typ pobożności – czyli: not my cup of tea, Ladies & Gentlemen!
A co do Purim:
Spróbujemy pewnego porównania:
18 czerwca 1429 roku stoczona została bitwa pod Patay, w której ponad 6-tysięczna armia Joanny d’Arc (a właściwie półtoratysięczna kawaleria tej armii) rozgromiła ok. 5-tysięczną armię angielską, którą dowodzili Sir John Fastolf i Sir John Talbot. Co najmniej 2 tysiące Anglików poległo tego dnia, Francuzi stracili zaś jedynie 3 zabitych (słownie: trzech). Byli oczywiście ranni, ale zabitych było tylko trzech, co potwierdziły potem nawet źródła angielskie: „mniej niż pięciu”).
Wyobraźmy sobie, że corocznie 18 czerwca w kościołach, katedrach i bazylikach Francji odbywają się uroczyste msze święte w rocznicę tej bitwy. W trakcie mszy czy to z ambony czy też po prostu przy niewielkim pulpicie ksiądz lub lektor odczytuje historię bitwy. I za każdym razem, gdy tylko wymawia nazwiska Fastolfa i Talbota, zebrani w kościele wierni podnoszą dziki wrzask, wymachują grzechotkami i wywijają czyniącymi dużo hałasu kibicowskimi wichajstrami, byle tylko zagłuszyć te nazwiska – dokładnie tak, jak Żydzi zagłuszają imię Hamana w synagogach. Po mszy zaś udają się na poczęstunek, podczas którego wcinają specjalny wypiek, zwany „uszami Fastolfa” lub „uszami Talbota”, tak jak Żydzi jedzą „uszy Hamana”.
Można sobie łatwo wyobrazić, że gdyby tylko coś takiego „popełniano” we Francji, protestom i oburzeniu nie byłoby końca (the loudest in England, I guess…) zapewne posypałyby się dymisje proboszczów i biskupów, sam papież interweniowałby energicznie przeciw tym nacjonalistycznym ekscesom. Pod adresem organizatorów owych obchodów nadchodziłyby nawet bardzo potoczne napomnienia typu: „źle się bawicie, panowie!”
Ale judaizm tak właśnie się bawi. Rok w rok od tysięcy lat…
I znowu: nie ta religia, nie ten styl pobożności… No, definitely not my “cup of tea”, Ladies and Gentlemen!
No dobrze, ale czy to właściwie jest antyjudaizm? Może po prostu niejudaizm?
Istotnie, antyjudaista jest niejudaistą. Trudno sobie wyobrazić, by to judaista mógł być antyjudaistą. Ale równocześnie jestem także nie-buddystą, nie-hinduistą, nie-scjentologiem (choć pół roku byłem członkiem…) i tak dalej. Jednak żadna z tych religii nie posiada takiego uznawanego pośród siebie uniwersalnego elementu, który byłbym w stanie uznać za definitywnie zły. Na przykład wielu hinduistów jest politeistami. Ja nie jestem. Ale nie widzę też w tym politeizmie czegokolwiek niemoralnego, złego czy „kryminogennego”. Z tezą o „nar-wybie” jest inaczej. Dlatego określenie „niejudaista” jest nieadekwatne w moim własnym wypadku. Indeed: MOST definitely not my „cup of tea”, Ladies and Gentlemen!…