Interesujące rzeczy dzieją się w mediach. Tak, naprawdę interesujące (choć czasami już nużą swoim ciągłym powtarzaniem się). Weźmy choćby teatr, estradę i film. Zdaje się, że o ile jednym wolno tam niemal wszystko (od wulgarnych nieraz ataków na chrześcijaństwo aż po gloryfikację przemocy), innym najchętniej zabronionoby nawet recytacji prostych monologów teatralnych, bez takiej wulgarności i bez takiej przemocy.
Możnaby cytować długie listy rozmaitych dzieł (oraz tak zwanych „dzieł”) by to unaocznić. Rzućmy okiem na parę z nich: dwa filmy i jedną kilkuminutową sztukę.
„Inglorious Basterds”, fikcyjna historia grupy żydowskich żołnierzy amerykańskich, którzy po wylądowaniu we Francji w wyjątkowo sadystyczny sposób zabijają i mordują tam Niemców. Doczekał się pochlebnych recenzji, jak gdyby było to wybitne dzieło o wartościach ponadczasowych i humanitarnej treści. Gdy tymczasem to zwykła szmira rynsztokowa, robiąca zabawę z przemocy, jaką zwykło się przypisywać satanistom…
„Biała wstążka” to znowu film, też o przemocy, ale bardziej stonowany. Tego filmu nie widziałem, więc polegam na dziesiątkach recenzji pisanych przez tych, którzy go widzieli. To film, którego akcja toczy się tuż przed I Wojną Swiatową w Niemczech. Albo sama akcja tego filmu, albo pozafilmowa sugestia (wychodzi na to, że jedno i drugie) stawiają ją w roli „preludium do nazizmu”. Ma to być swoiste studium, pokazujące naród niemiecki kroczący już niemal wprost ku terrorowi. Tyle recenzenci – wystarczy przejrzeć internet, by się o tym przekonać. Wszyscy oni podkreślają owo preludium do nazizmu, nie widziałem jeszcze recenzji, choćby nie wiedzieć jak różnej od innych, któraby się do tego aspektu nie odwołała.
Wychodzi na to, jak w innych już przykładach, że Niemcom (tudzież innym) można bez przerwy przypisywać, niemal już taśmowo, przez całe dziesiątki lat winę zbiorową i to na ogromnym ekranie kinowym, a potem jeszcze wynagradzać „oskarżyciela” „Złotą Palmą” za „szczególne osiągnięcie”.
Ale… w tym samym dniu, czyli wczoraj, wpadła mi w ręce lokalna gazeta w Perth. Na ogół takich gazet nie czytam. W ogóle nie jestem fanem gazet, wolę internet, bo dzięki panującej tam (jeszcze) ogromnej swobodzie można się dowiedzieć daleko więcej. Dostarczana jest raz na tydzień do skrzynek pocztowych przed domami, blokami mieszkaniowymi czy biurami. Ten konkretny numer, prezentowany tutaj, pochodzi z 14 listopada. Walał się jeszcze w biurze, gdy go znalazłem na jednej półce. Zainteresowani mogą sami przeczytać (poniżej) zamieszczony tam na dwóch stronach artykuł „Amnesty axes Jewish play”.
Jak wiadomo, Amnesty International prowadzi w rozmaitych krajach świata kampanie przeciw wojnom, przemocy i prześladowaniom. Czyni to w najrozmaitszy sposób, między innymi poprzez krótkie przedstawienia teatralnego typu. Jednym z takich przedstawień jest sztuka (zaledwie ośmiominutowa) brytyjskiej autorki Caryl Churchill, napisana w styczniu 2009 roku po bombardowaniu Strefy Gazy przez Izrael. We Fremantle, dzielnicy Perth, Amnesty International planowała wystawienie tego krótkiego utworu w ramach odbywającego się tam festiwalu młodzieżowego. Ale przedstawienie zostało odwołane, bo… sprzeciwiła się temu miejscowa organizacja żydowska, zwana „Jewish Community Council of Western Australia” (JCCW). Jej rzecznik, pan Steve Lieblich oskarżył Amnesty Internationa o „demonizowanie i stosowanie podwójnych standardów”. Dla uzasadnienia swego stanowiska, posunął się on do stwierdzenia, że ta sztuka – jak sami Państwo mogą przeczytać w tekście artykułu – opiera się na antycznym „kłamstwie i zniesławieniu”, według którego Zydzi dopuszczali się rytualnego zabijania małych dzieci. Jak Państwo sami mogą się jednak przekonać, oglądając ten mini-spektakl w youtube, nie ma w nim w ogóle takiego wątku. Co oznacza, że rzecznik JCCWA posłużył się po prostu nieprawdą… Do tego oskarżył on organizatorów o stosowanie „propagandy takiej, jak naziści”. Interesujące to stwierdzenie, zwłaszcza w świetle faktu, że sztuka ta miała swoją premierę w Londynie (w lutym tego roku) z żydowską obsadą…
Wychodzi zatem na to, że tak naprawdę kto inny niż Amnesty International stosuje podwójne standardy. Nie słyszeliśmy pana Lieblicha utyskującego nad przypisywaniem nie-Żydom zbiorowej odpowiedzialności w filmach typu „Lista Schindlera” lub „Biała wstążka”. Nie słyszeliśmy jego oburzenia nad degenerackim obrazem „Inglorious Basterds”. Ale tych kilka sekwencji, zajmujących nieco ponad osiem minut, jest „propagandą nazistów”.
Jednym wolno zatem gloryfikować kinową przemoc „klozetowego” typu, ale innym nie wolno wystawiać sztuki. Nawet w jednej dzielnicy. Nawet przez osiem minut.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja zaczynam mieć już tego serdecznie i nieodwołalnie dość.
Ciekawa jest też reakcja stanowego ministra sztuki, Johna Daya (Liberal Party) oraz jego vis-a-vis w opozycyjnym „gabinecie cieni”, Johna Hyde (Australian Labor Party). Obaj odmówili jakiegokolwiek komentarza. Czyżby sami mieli portki pełne strachu?
PS Artykuł , który spostrzegłem tego samego dnia